wtorek, 19 sierpnia 2014

Andrzej Ziemiański - Pułapka Tesli

Andrzej Ziemiański - Pułapka Tesli
Andrzej Ziemiański - Pułapka Tesli

Autora chyba nie trzeba jakoś szczególnie przedstawiać, bo każdy kto ma jakieś pojęcie o polskiej, fantastycznej scenie literackiej powinien znać twórczość Ziemiańskiego. Autor, jak pokazuje jego dorobek, lubuje się bardziej w powieściach, niż zbiorach opowiadań. Jego najnowszy, duży projekt - Pomnik Cesarzowej Achai - najwyraźniej nie pochłonął go do reszty, bo w międzyczasie pozwala sobie na wydanie czegoś całkowicie innego, zbioru Pułapka Tesli.

Na książkę składa się pięć opowiadań: Polski dom, Wypasacz, Pułapka Tesli, Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła oraz A jeśli to ja jestem Bogiem? W zbiorze czuć więź jaka łączy autora z Wrocławiem,  miasto pojawia się tam dosyć często. Wędrując po nim razem z historiami Ziemiańskiego, odkrywamy je na nowo. Czas nie ma tu jednak granic oraz ram. W dodatku po raz kolejny odczuwam, że to bohaterki a nie bohaterowie kreują się w głowie autora bardziej kolorowo. Ale do rzeczy... Powiem szczerze, że początek wypada dosyć średnio, żeby nie powiedzieć źle. Pierwszy, króciutki tekst, jest strasznie banalny, to prosta historia o rodzinie widmo która częstuje swoim dobrym sercem innych. Wypasacz jest już nieco lepszy jeśli chodzi o konstrukcje, niemniej sam pomysł jest jak dla mnie nieco dziwaczny. Później jest jednak nieco lepiej. Tytułowe opowiadanie ratuje dotychczasowe - jest dobry pomysł, rozbudowana akcja no i nutka historii, czyli coś co lubię. Pułapka Tesli  jest tekstem kulminacyjnym. Ostatnie dwa, chociaż barwne, pełne akcji, nie zaciekawiają jakoś szczególnie. Od, co - takie sobie średniaki. Całość, na tle całkowitego dorobku Ziemiańskiego, wypada nieco słabo. 

Chyba każdy zgodzi się ze mną, że Ziemiański wypada lepiej w rozbudowanych światach, czego z resztą doskonałym przykładem jest Achaja czy jej kontynuacja, która swoją drogą zaplanowana jest na 5 tomów! Z opowiadaniami jest nieco gorzej, niemniej każdy ma prawo spróbować swoich sił w czymś innym. Fani Ziemiańskiego z pewnością książkę nabędą, jeśli jednak ktoś szuka dobrej rozrywki to poleciłbym na już inne pozycje. 



Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2013
Ilość stron: 295
Moja ocena: 4/10


czwartek, 31 lipca 2014

Lipiec - Stos książkowy



Spis rzeczy;


  • Andrzej Ziemiański - Pomnik Cesarzowej Achai, t.1
  • Bernhard Hennen - Elfy
  • Katarzyna Berenika Miszczuk - Wilk (WAB)
  • Krzysztof Piskorski - Cienioryt (Literackie)
  • Ben Aaronovitch - Księżyc nad Soho
  • Republika Piratów

czwartek, 24 lipca 2014

Katarzyna Berenika Miszczuk - Wilk

Katarzyna Berenika Miszczuk - Wilk
Katarzyna Berenika Miszczuk - Wilk

Autorkę poznałem stosunkowo niedawno - przy premierze książki Druga Szansa. Kilkanaście postów wcześniej pisałem o niej całkiem miłe słowa a lektura sama w sobie zachęciła mnie do poznania reszty twórczości Pani Katarzyny. Spoglądając na cały dorobek autorki muszę przyznać, że pisze ona raczej dla młodszego pokolenia czytelników. Bynajmniej nie przeszkadzało mi to, gdyż książki dla młodzieży mogą być niekiedy bardziej dojrzałe, niż niejedne dzieło dla dorosłych. Okładka drugiego wydania Wilka jest naprawdę warta uwagi i nie ukrywam, że to też przyczyniło się do tego, że książkę nabyłem. Lubie mieć w swojej domowej biblioteczce ładnie prezentujące się dzieła. Okazuje się jednak, że kolejny raz oceniłem całość po okładce. Niestety - Wilk Bereniki Miszczuk wypada marnie.

Bohaterką powieści jest szesnastoletnia Margo, która przeprowadza się wraz z rodzicami do małego miasteczka Wolftown (strasznie banalna nazwa;P). Dziewczyna powoli aklimatyzuje się z otoczeniem, poznaje też w szkole nowych kolegów i koleżanki. Margo bardzo szybko lokuje swoje uczucia. Obiektem westchnień nastolatki staje się tajemniczym oraz małomównym Max. Wkrótce dziewczyna poznaje dlaczego chłopak wciąż trzyma się na uboczu i zadaje jedynie z najbliższą paczką przyjaciół. Chyba nie trudno wysnuć wniosek, że podczas pełni Max zamienia się w wilka. 

Książka skierowana jest zdecydowanie dla młodego czytelnika. Prosta, przewidywalna do bólu fabuła, schematyczni bohaterowie oraz narracje z punktu widzenia szalonej szesnastolatki to potwierdzają. W powieści brak zaskoczenia, w dodatku akcja jest aż zbyt podobna do historii, którą autorka się najpewniej posiłkowała - Zmierzchu. Po przeczytaniu Drugiej Szansy miałem o wiele większe nadzieje co do książki. Z drugiej strony jednak Katarzyna Berenika Miszczuk napisała Wilka w wieku zaledwie piętnastu lat, co w gruncie rzeczy, mimo prostoty książki, jest godne podziwu. Wiemy już także, że kunszt pisania autorka zdecydowanie poprawiła. Książka może się podobać głównie nastolatką zbliżonym wiekiem do bohaterki - Margo, oraz jednocześnie zagorzałym fankom Zmierzchu. Dla pozostałej grupy czytelników zapewne będzie to czytadło marnej jakości. 

Sam kiedyś pisywałem opowiadania i wiem, że nie jest to łatwa sprawa. Zaczynałem wcześniej niż Pani Katarzyna ale przez brak pomysłów nieco zwolniłem. Gratuluje autorce tego, że udało jej się wydać taką książkę w tak młodym wieku. Zdecydowanie przyczyniło się to do rozwoju jej kariery, bo chyba nic nie motywuje tak, jak rozprzestrzenienie swojej twórczości na większą skale. Zapewne Wilk był ważną cegiełką do zbudowania kariery, niemniej oceniając powieść... niestety - jest słaba.


Wyd.: WAB
Ilość stron: 300
Moja ocena: 4/10

czwartek, 3 lipca 2014

Marta Kisiel - Dożywocie

Marta Kisiel - Dożywocie
Marta Kisiel - Dożywocie

Marta Kisiel jest autorką, która dosyć głośno wkroczyła w literacki świat. Debiutanckim Dożywociem kupiła sobie całą rzeszę fanów, jej druga powieść - Nomen Omen - także zostało przyjęta dosyć dobrze. Autorka ciężko pracuje nad kilkoma nowymi powieściami, więc zapewne wielbiciele jej dotychczasowej twórczości będą niecierpliwie czekali na nowe teksty. Ja w pierwszej kolejności wziąłem się za drugą książkę autorki, gdyż debiut bardzo ciężko dostać, a jeśli już znajdzie się go w sieci, trzeba zapłacić dziwacznie wysoką cenę. Sądziłem, że taka sytuacja wynika ze znakomitości powieści. Kiedy nadarzyła się okazja pozyskania książki za symboliczne 8zł nie wahałem się zbyt długo. Wrażenia? Szczerze... jest (ku memu rozczarowaniu) dosyć średnio. 


Konrad Romańczuk to typowy mieszczuch, który całe życie spędził w betonowej dżungli. Wiedzie dosyć nudnawe życie pisarza, mając na koncie jedynie tomik opowiadań. Sytuacja nieco zmienia się, kiedy Konrad otrzymuje w spadku dom. Mieszcząca się w środku buszu, z dala od cywilizacja, gotycka budowla nie grzeszy pięknością, jednak jej mieszkańcy z łatwością wypełniają niedosyt pierwszego wrażenia. Razem z Lichotką - bo tak dumnie nazywa się owa włość - Romańczuk musi zaopiekować się lokatorami: aniołem Licho - skrupulatnym sprzątaczem domu, Krakersem - pradawny, ośmiornicopodobnym stwórem oraz domowym kucharzem, kotem, różowym królikiem czy utopcami. Z początku naszemu bohaterowi dosyć trudno jest przyzwyczaić się do fantastycznych stworzeń jak i mieszkaniem, nie oszukujmy się, w dziczy. Z czasem jednak pisarz oswaja się z całą sytuacją poznając nietypowe zwyczaje lokatorów. Razem stawią czoła niedogodnością starej budowli.


Kolejny raz wyczekiwałem gorąco lektury, z niecierpliwością chciałem zagłębić się w książkę by na własnej skórze poczuć jaka to jest, wierząc opinią, ciekawa, wspaniała i wogóle - cód, miód i orzeszki. Niestety kolejny raz zawiodłem się rozochocony... Pomysł na książkę jest całkiem OK, jednak wykonanie jak dla mnie jest nieco spalone. Książkę czytało mi się jakoś tak opornie. Humor owszem - jest - jednak nie w ilościach takich, by ze śmiechu rozbolał brzuch, jak niektórzy twierdzili. Co innego pisać dowcipnie, a co innego rozśmieszyć czytelnika do łez komizmem sytuacji. Nie mamy jakieś spektakularnej akcji, fabuła ogranicza się znacznie, przedstawiając nam poszczególne wątki pobytu Romańczuka w swoim dożywotnim lokum. Plusem są bohaterowie - oni ratują całość. Postaci są barwne, ciekawe. Każda ma swój charakter, zestawienie ich wszystkich razem jako współlokatorów tworzy zatem interesująca mieszankę. 


Język powieści jest specyficzny. Z pewnością wyróżnia autorkę na tle innych pisarzy. Marta Kisiel ma talent do opisywania najprostszych czynności bujnie, używając niebanalnych porównań i humoru. Jednak z każdą następną kartką domniemany atut stał się nieco denerwujący. Nic nie zastąpi niestety błyskotliwości fabuły, której tutaj zwyczajnie, w moim odczuciu, brak. Lekkość czytania, atut który tak chwalono w blogosferze, jest najwyraźniej jakąś pomyłką. Generalnie książkę czytało mi się mozolnie, dobrnąwszy do końca nawet umknęła mi gdzieś początkowa akcja. Może to i wynik jakiegoś zewnętrznego rozproszenia, niemniej czy książka właśnie nie powinna skupiać uwagę? 




Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2010
Ilość stron: 376
Moja ocena: 4/10

niedziela, 29 czerwca 2014

STOS Czerwcowy



Spis rzeczy: 


środa, 25 czerwca 2014

Andy Remic - Legenda Kella

Andy Remic - Legenda Kella

Andy Remic - Urodzony w Manchesterze, brytyjski pisarz fantasy, science fiction i military science fiction. Miłośnik walki mieczem, wspinaczki, kolarstwa górskiego, motocykli, a także gier retro, ze szczególnym uwzględnieniem ZX Spectrum (na podstawie fabuły jeden ze swoich książek stworzył nawet grę na tę platformę).

Na książkę natknąłem się już jakiś czas temu, zintegrowana okładka bardzo przyciągnęła moją uwagę, jednakże z lekturą musiałem czekać troszkę dłużej. Teraz - świeżo po przeczytniu - muszę przyznać, że mój instynkt się sprawdził, bo Legenda Kella to książka bardzo wciągająca i co najważniejsze, prezentująca całkowicie nowy, fantastyczny świat !

Kell jest dojrzałym (żeby nie powiedzieć lekko podstarzałym) mężczyzną, byłym żołnierzem, który aktualnie spoczywa na emeryturze w prowincjonalnym miasteczku. Niegdyś pisano o nim legendy, gdyż męskością nie dorównywał mu nikt. Razem ze swoim toporem - Illianą, z którym jest tajemniczo związany siał spustoszenie w ciemnych grotach imperium niszcząc szerzących się wrogów. Kell nie ma nikogo bliskiego prócz wnuczki, która od czasu do czasu go odwiedza. W miarę spokojne życie zmienia się jednak szybko w niebezpieczną ucieczką, kiedy na miasto napadają albinosi - sztuczni nadludzie. Okazuje się, że rasa Vaszynów - krwiopijczych hybryd ludzi i maszyn - pod dowództwem niejakiego Graala pragnie przejąć władze na kontynencie. W ucieczce towarzyszy mu wnuczka, jej przyjaciółka oraz miejscowy podrywacz i złodziejaszek. Razem będą musieli stawić czoła niebezpiecznej wędrówce, bowiem honor zmusza ich do powiadomienia o inwazji samego króla, który najwidoczniej żyje w niewiedzy. 

Z pewnością to, co przykuło na pierwszy rzut oka moją uwagę to tło akcji oraz bohaterowie. Fantasy często używa powielanych już niegdyś wątków. Magia powoli przestaje zaskakiwać, pomysłowość autorów na nowe postaci także jakoś nieszczególnie się wyróżnia. Połączenie ludzi, wampirów oraz maszyn w jedną całośc sprawdza się tutaj bardzo dobrze. Także Kell z jego siejącym postrach topotem, jest bohaterem wielce interesującym. Jego nie do końca znana przeszłość odkrywa swoje karty krok po kroku, by zmazać początkowy wizerunek spokojnego dziadka. W dodatku na kartach powieści przewijają się także fantastyczne twory, jak kamienny lew czy zgnilce. 

Mamy znakomity pomysł na uniwersum, świetnie prowadzoną akcję w dodatku wielowątkową. Mamy barwnych bohaterów, lejącą się krew oraz zapierającą dech w piersiach przygodę. Wszystko to ubarwione tajemnicami i fantastycznymi postaciami, które absolutnie nie nudzą lecz zachwycają. To wszystko tworzy z książki Andy Remicka dzieło bardzo interesujące. Co więcej, jest to pierwszy tom trylogii, którą zagraniczny fani przyjęli bardzo optymistycznie. Mija własnie drugi rok od wydania Legendy Kella po polsku a na horyzoncie nie widać dalszych części. Cóż, Fabryka Słów jest niestety znana z tego typu manewrów i obawiam się, że na jednym tomie się skończy. Szkoda, aczkolwiek zostaje nadzieje, że jeszcze dorwę kiedyś pozostałe tomy!



Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2012
Ilość stron: 394
Moja ocena: 8/10

czwartek, 19 czerwca 2014

Serial "FARGO"

Fargo
Są seriale, które zadziwiają. Są seriale, które pozyskują rzesze fanów i mają większą oglądalność niż niejeden kinowy film. Lecz jak wszystko co dobre i one kiedyś się kończą, pozostawiając tylko miłe wspomnienia. Współczesny świat przeżywa rozkwit wieloodcinkowców. Nie mówię tutaj o telenowelach które są swoistymi tasiemcami telewizji lecz o dobrych, inteligentnych serialach, stworzonych by być arcydziełem a nie tylko rozrywką. Na szczęście twórcy ciągle myślą, jak zaskoczyć potencjalnego fana tego gatunku kinematografii, co owocuje od czasu do czasu całkiem przyjemnymi, wyróżniającymi się klimatem i fabułą tworami. Jednym z nich z pewnością jest Fargo !

Fargo to serial nakręcony na podstawie znakomitego filmu stworzonego przez braci Cohen o tym samym tytule. Mogłoby się wydawać, że małpowanie hitu w postaci serialu jest posunięciem nieco ryzykownym, zwłaszcza, że Fabularnie oba twory są całkiem do siebie podobne. Noah Hawley - scenarzysta serialu - opisał historię na nowo i jak się okazuje, całkiem dobrze. Akcja rozgrywa się w stanie Minnesota w roku 2006. Do prowincjonalnego miasteczka przybywa tajemniczy mężczyzna, podający się jako Lorne Malvo (w tej roli znakomity Billy Bob Thorton). Tak na prawdę nikt nie ma pojęcia czym zajmuje się gość i co jest jego celem podróży. Wiadomo jedynie, że mężczyzna zaczyna mieć ogromny wpływ na mieszkańców, grając z nimi w nieco psychologiczną grę. Jedną z ofiar sprytnego Malvo staje się Lester Nyygard (znany z Sherlocka Martin Freeman) - miasteczkowy, schematyczny nieudacznik - nękany w czasie szkolnym i ''odsunięty'' od innych pracownik biura ubezpieczeń społecznych. Pod wpływem rozmowy z nieznajomym Lester zaczyna zmieniać swoją osobowość, posuwając się tym samym do brutalnych czynów. 

Serial ukazuje ciekawy świat prowincji, w którym ludzie żyją według swoich uznań. Niezależni od innych nagle napotykają osobnika, który zmienia diametralnie ich otoczenie. Jego uczynki ciągną za sobą konsekwencje, uruchamiając łańcuch zdarzeń. Poprzez jednego człowieka cierpi wiele. Miejscowa policja zaczyna śledztwo, lecz te prowadzone jest dosyć mozolnie i nieudolnie - biorąc pod uwagę bardzo małe doświadczenie w tego typu sprawach. Za nieuchwytnym Malvo ciągną się morderstwa, z którymi pośrednio związany jest niepozorny Lester. Jak skończy się zagadka i kto wyjdzie cało z niebezpiecznej gry Lorne'a? Z pewnością trzeba się przekonać na własnej 
skórze!

Prócz ciekawie wykreowanych bohaterów i świetnego Billiego Boba Thortona, który znakomicie łączy w swojej roli brutalnego zabójcę i niepozornego podróżnika, na słowa uznania zasługuje klimat miasteczka. Oddalone od większej cywilizacji idealnie nadaje się na miejsce wydarzeń, jakie zostały ukazane w Fargo. Na początku serialu mamy informację, że akcja wydarzyła się na prawdę lecz proszę nie brać tego do siebie, gdyż to tylko fikcja nadająca całości realnego oddźwięku. Biorąc pod uwagę późniejsze rozwinięcie akcji aż trudno byłoby uwierzyć, że coś takiego stało się na prawdę - z pewnością zbyt wiele zbiegów okoliczności. Klimat, bohaterowie, akcja - wszystkie te czynniki pasują do siebie idealnie tworząc naprawdę warty obejrzenia serial. Obawiam się jednak, że może on skończyć się na jednym sezonie, ale nie wiem czy można nazwać to minusem, gdyż jak zaznaczyłem na początku, wszystko co dobre musi mieć swój koniec - i to też nie byle jaki ;) Polecam!

wtorek, 17 czerwca 2014

Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu, tom 2

Pan Lodowego Ogrodu, tom 2
Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu, tom 2


Jarosław Grzędowicz - Urodzony w 1965 roku, debiutował w 1982 na łamach tygodnika „Odgłosy” . W 1990 roku wraz z Andrzejem Łaskim, Krzysztofem Sokołowskim, Dariuszem Zientalakiem i Rafałem Ziemkiewiczem założył magazyn literacki „Fenix”, w którym prowadził dział prozy polskiej, a od 1993 roku był jego redaktorem naczelnym. Laureat Śląkfy w kategorii Twórca Roku 2005. W 2006r. pisarza uhonorowano również Sfinksem, w kategorii Polska Powieść Roku za książkę "Pan Lodowego Ogrodu, t.1". Jest pierwszym w historii literackiej Nagrody im. Janusza A. Zajdla zdobywcą dwóch statuetek w obu konkursowych kategoriach: Powieść oraz Opowiadanie roku 2005. 

Pana Lodowego Ogrodu nie sposób nie znać. Liczne nagrody, którymi został uhonorowany i rozgłos w fantastycznym, polskim świecie literatury z pewnością uczyniło z powieści najbardziej rozpoznawalne książkowe dzieło od czasów Wiedźmina Sapkowskiego. Na podstawie przygód Vuko powstała również planszówka, co z pewnością ucieszyło wielce fanów gier fabularnych. Mnie osobiście dość długo zajęło skompletowanie wszystkich tomów i zaczęcie lektury. Szczerze mówiąc cykl nie był specjalnie na moją kieszeń a i biblioteki stroniły od egzemplarzy. W końcu jednak wszystkie cztery tomy spoczywają już na mej półce. Trochę żałowałem, że nie udało mi się zyskać nowego, zintegrowanego wydania, które jest naprawdę świetne, ale z drugiej strony przecież nie okładka jest najważniejsza a treść. 

W internecie można przeczytać mnóstwo pozytywnych recenzji książki, której głównym bohaterem jest Vuko Drakkainen, ziemianin w którego żyłach płynie krew polska, chorwacka i fińska. Rusza on w misję ratunkową na planetę Midgaard, gdzie słuch zaginął po ekipie naukowej. Nie jest jednak całkiem osamotniony, bo towarzyszą mu najlepsze nowinki techniczne. Wyposażony w ziemską broń oraz mini chip - cyfral - który pomaga mu zrozumieć język i utożsamić się z mieszkańcami rusza w niebezpieczną podróż, by ocalić swoich pobratymców. Midgaard zamieszkuje cywilizacja całkiem podobna do ludzkiej, lecz kierująca się odmiennymi priorytetami, mająca dziwacznych i strasznych bogów a co więcej, posiadająca wszechobecną magię. Fabuła toczy się jednak dwuwątkowo. Grzędowicz równolegle opisuje też życiorys młodego księcia Tygrysiego Tronu, który zostaje osierocony i musi uciekać przed zbuntowanym ludem cesarstwa, który chce zgładzić dynastię. 

Z ogromnym apetytem zabrałem się  za lekturę i o ile pierwszy tom jest jeszcze całkiem dobry, to drugi zdecydowanie zostaje w tyle. Polubiłem Vuko od pierwszych stron i chociaż fabuła powieści nie jest do końca tym, co lubię w fantastyce, to czytałem tom 1 bez jakiś większych trudności. W drugiej odsłonie Pana Lodowego Ogrodu mam wrażenie, że Vuko jakby oddala się na dalszy plan ustępując miejsca następny Tygrysiego Tronu, którego losy nie zbyt mnie ciekawią. Poza tym akcja płynie jakoś ospale, w książce dzieje się mało, nie ma zaskoczenia, jest po prostu żmudny opis, który czasami stawał się wręcz lekko nudnawy. Brakuje mi w książce błysku, zestawienia i połączenia różnych scen w jedną płynną całość, która by zaciekawiała. Mam nadzieje, że następne części podwyższą poziom powieści, tworząc w rezultacie czteroksiąg o którym słyszałem tak wiele dobrego. 

Mimo, że pierwszy tom mi się podobał to i tak nie rozumiem do końca fenomenu powieści. Moim zdaniem na polskim rynku jest wiele lepszych cyklów, chociażby przygody Achai czy Mordimera. Pan Lodowego Ogrodu, póki co w moim rankingu plasuje się poniżej podium. 




Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2011
Ilość stron: 625
Moja ocena: 6/10


sobota, 31 maja 2014

stosik KWIECIEŃ - MAJ





  • Graham Masterton - ROOK (Replika)
  • Charlaine Harris - Dom Juliusów (Replika)
  • Peter Hoeg - Smilla w Labiryncie Śniegu (Zysk i S-ka)
  • Fiona McIntosh - Zemsta (Zysk i S-ka)
  • Jakub Ćwiek - Kłamca 2,5. Machinomachia (SQN) + Kłamcianka
  • Marcin Mortka - Morza Wszeteczne (Uroboros)
  • Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu, t.4 (Fabryka Słów)
  • Robert Foryś - Początek nieszczęść królestwa (Fabryka Słów)
  • Martyna Raduchowska - Demon Luster (Fabryka Słów)

sobota, 17 maja 2014

Robert Foryś – Początek nieszczęść królestwa

Robert Foryś – Początek nieszczęść królestwa

Robert Foryś  - urodzony w 1973 roku w Warszawie. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania  historyk i pisarz. Autor powieści i opowiadań o Joachimie Hirszu, instygatorze Ich królewskich Mości. Cynik, przeciwnik poprawności politycznej i zwolennik samodzielnego myślenia.  Szczęśliwy mąż i ojciec.

Foryś najpewniej zdobył największa popularność cyklem Sztejer, który doczekał się trzech tomów. Ja niestety póki co miałem okazję zapoznać się tylko z pierwszym, niemniej książka niezwykle mnie zachęciła i z pewnością poznam dalsze przygody Sztejera. Aktualnie staram się czytać inne dzieła tego autora i po powieści Z Zimną Krwią przyszedł czas na dzieło poświęcone Joachimowi Hirszowi o którym Foryś pisał już w książce Za garść czerwońców (SuperNOWA 2009). Początek nieszczęść królestwa jest jedną z sześciu książek, jakie autor wydał dotychczas nakładem Fabryki Słów i szczerze mówiąc - dosyć przeciętną. 

Rzeczpospolita Anno Domini 1649. Głównym bohaterem powieści jest Joachim Hirsz – instygator królewski, dożywotni urzędnik powołany przez króla mający za zadanie łapać przestępców którzy popełnili zbrodnie przeciw królestwu. Hirsz jednak całkiem udanie łączy życie instygatora z rozwiązłością oraz hulaniem, co chyba nie powinno nikogo dziwić zważając na historię Polski. Tym razem znów będzie musiał stawić czoło kryminalnej zagadce, które na moje oko jest nieco skomplikowana. Tak naprawę nie do końca wiadomo kto jest dobrym a kto złym charakterem. Wiadomym jest jedynie, że w Rzeczpospolitej toczy się sekretna wojna agentów co niesie za sobą liczne krwawe żniwo. Tak naprawdę spisek ukrywa się bliżej niż Hirsz mógł myśleć. Mimo, że książkę czyta się dosyć łatwo to fabuła zarysowana jest nieco zawile. Mamy dużo pojedynczych scen, które stworzone są naprawdę świetnie niemniej na tle całości nie bardzo to się sprawdza. Podczas czytania zabrakło mi lekkości prowadzenia akcji i spójności. Gdyby książkę podzielić na krótkie epizody było by to całkiem przyjemne, tworzenie z nich powieści wpłynęło moim zdaniem negatywnie na całokształt.  

To, co rzuca się na pewno w oczy to mnogość scen erotycznych. W książce prostytutki odgrywają dosyć znaczące role i stanowią raczej codzienność życia postaci. Opisy mogą być dla niektórych czymś gorszącym, jednak mimo, że nie wnoszą nic do fabuły stanowią miłe przerywniki, które czyta się z czystą przyjemnością. O czym już wspomniałem wcześniej, na powieść składają się właśnie takie wartościowe dla czytelnika momenty, jednak w skali całości książka wychodzi średnio. Z pewnością do cenionego Sztejera wiele jej brakuje, a tym bardziej porównanie do Mordimera Jacka Piekary które niegdyś obiło mi się o uszy jest wielce przesadzone. Powieść taka sobie.


Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2010
Ilość stron: 300
Moja ocena: 5/10


czwartek, 15 maja 2014

Joel McIver – Żyć znaczy umrzeć

Joel McIver – Żyć znaczy umrzeć


Joel McIver (1971) napisał 22 książki poświęcone muzyce metalowej oraz rockowej. Współpracuje z magazynami muzycznymi i filmowymi, takimi jak „Metal Hammer”, „Classic Rock” czy „Drummer”. Jest redaktorem „Bass Guitar”. Regularnie udziela się w radiu i telewizji.


Cliff Burton był człowiekiem pełnym sprzeczności: twardym, lecz wrażliwym, myślącym, lecz uważanym za „głównego zadymiarza”; był estetą i miłośnikiem filozofii, który lubił pić piwo i trzepać czupryną. Wiemy, że dla muzyki poświęcił wszystko – cały swój talent, energię, zdecydowanie i czas oddał Metallice. Trzy i pół roku – najbardziej produktywny okres w swoim okrutnie krótkim życiu – poświęcił na karmienie metalowej bestii pod nazwą Metallica i jest więcej niż pewne, że nie chciałby, żeby to wszystko poszło na marne.

[Joel McIver, "Żyć znaczy umrzeć"]

Cytat ten idealnie oddaje to, jaką osobą był Cliff. Jego talent i zaangażowanie uczyniły z Metalliki zespół najbardziej rozpoznawalny w świecie metalowej muzyki. Burton był z pewnością wybitnym basistą. Zawierał w sobie dwa odrębne charaktery - na scenie z gitarą w rękach wymiatał ile się dało porywając głodny muzyki tłum do szaleńczej zabawy. Także po koncertach z pewnością lubił ostrą zabawę, lecz zawsze znał umiar. Z początku gorliwie znosił zespołowy "chrzest" by w końcu stać się motorem napędowym grupy. Jego oczytanie oraz szkoła muzyczna pozwoliły, by był dla pozostałej trójki mentorem. Racjonalność i miłość do tworzenia muzyki nie pozwoliły mu zatracić się w wirze szaleństwa spowodowanym szybkim sukcesem grupy. Poprzez jego wkład w Metallikę powstało wiele znakomitych piosenek, które do dzisiaj są nieodzownym elementem każdego koncertu prekursora trash metalu. 


Nie pamiętam dokładnie kiedy zacząłem słuchać Metalliki, ale było to bardzo dawno temu. Wiem jedynie, że moja przygoda z tym zespołem nie zaczęła się od chwili, w którym usłyszałem pewien kawałek i powiedziałem sobie: tak, to jest to. Metallika była gdzieś obok mnie od momentu, kiedy jako dziecko zacząłem odkrywać różne wartości i kiedy muzyka przestała być tłem a zaczęła stanowić coś więcej – coś co daje radość i z czym można się utożsamiać. Działo się tak dlatego, że i kuzyn, i brat z którymi w tamtym okresie miałem najlepszy kontakt, słuchali właśnie takiej muzyki. Do teraz cieszę się, że to właśnie James i spółka zawładnęli moim gustem muzycznym. 28 maja 2008 roku spełniły się moje marzenia, które siedziały we mnie praktycznie od początku poznania kapeli. Na Stadionie Śląskim w Chorzowie razem z tysiącami innych fanów, którzy przyjechali z całej Polski, mogłem napawać się występem Metalliki na żywo. Cieszę się, że po lekturze książki „Żyć znaczy umrzeć” mogłem zbliżyć się co nieco do osoby Cliffa Burtona, którego niestety już dzisiaj nie ma. W świetle tej biografii nabrałem większego szacunku do pracy, jaką wykonali muzycy by dojść do momentu, w którym są teraz. Książka niesie za sobą pewne wartości, mianowicie ukazuje, jak wiele może zależeć od pojedynczej osoby i jak może ona przyczynić się do sukcesu innych. Czy zespół z tak świetnym talentem mógłby zajść dalej, gdyby nie tragedia? Chociaż pytanie powinno brzmieć: czy można osiągnąć jeszcze coś więcej niż dzisiejsza Metallica?




sobota, 26 kwietnia 2014

Marcin Mortka - Morza Wszeteczne

Marcin Mortka - Morza Wszeteczne


Marcin Mortka urodził się 5 kwietnia 1976 roku w Poznaniu, który stał się pierwszą miłością jego życia. Kolejne spotykał stopniowo, a były to: muzyka rockowa i metalowa, mistyka Skandynawii, epoka wielkich żaglowców, aż wreszcie pisarstwo. Za niedościgniony wzór uważa Patryka O’Briana, którego powieści pracowicie przekłada na język polski. Trudną dolę tłumacza łączy z pracą nauczyciela i lektora języka angielskiego. Latem - pod pozorem pracy pilota wycieczek - ucieka w chłody Islandii.

„Mistrz pirackiego fantasy powraca! Gwarantuje wartką akcję, krwawą jatkę i salwy śmiechu” – taki opis możemy znaleźć z tyłu książki Morza Wszeteczne. Mistrz pirackiego fantasy? Moim zdaniem nieco pochopne określenie jak na autora, który stworzył zaledwie cztery książki o morzu i nie wszystkie z nich ściśle tyczyły się pirackiego trybu życia. Niemniej reszta opisu zgadza się w stu procentach! I jeśli jest zdecydowanie za wcześnie na nadanie Marcinowi Mortce takiego przydomka, to uważam, że autor jest na świetnej drodze, by kimś takim się stać! Książka jest pierwszym dziełem Mortki wydanym na łamach Uroborosa, niemniej wydawnictwo już zapowiada kontynuację ów powieści, która będzie nosiła tytuł „Wyspy Plugawe”. Niestety nie ma podanej konkretniejszej daty, kiedy książka ujrzy światło dzienne.

Głównym bohaterem książki jest Roland zwany Wywijasem – pirat pełen werwy, czarnego humoru i wiecznej chętki do podjęcia walki z wrogiem. Wraz ze swoją niecodzienną załogą przemierza Morza Wszeteczne wiodąc typowe pirackie życie. Czemu niecodzienną? Każdy z tych żądnych przygód mężczyzn obdarzony jest przez naturę różnorakimi talentami, o ile takim można nazwać macki wyrastające z pleców czy istnie posągową, plastyczną sylwetkę. Losy Rolanda zmienia się nieco z momentem, kiedy zostaje powołany do niebezpiecznej misji, mianowicie ma dostarczyć pewnemu Kapitanowi tajemniczy sarkofag. Mimo tego, że zleceniodawca jest w gruncie rzeczy sporym wrogiem piratów, Roland przystaje na jego propozycję dzięki kuszącej ofercie w zamian, jaką jest pozbycie się fantastycznej klątwy i co za tym idzie – możliwość prowadzenia przez pirata w miarę uczciwego życia i odzyskania dawnych rodzinnych dóbr. Podczas podróży na jaw wychodzą jednak inne, ukryte fakty a Roland z pewnością będzie chciał zmienić nieco dotychczasowy bieg wydarzeń!

Zdecydowanie największym plusem powieści jest znakomite tępo  i multum wydarzeń, które mają miejsce w jej trakcie. Od pierwszej do ostatniej strony ciągle się coś dzieje, akcja ciągle sunie do przodu, częstując czytelnika licznymi przygodami i wyzwaniami, które czekają na głównego bohatera i jego załogę. Roland jest mężczyzną w pewien sposób brutalnym, jak na pirata zresztą przystało, mimo to nie sposób go nie lubić. Jego poczucie humoru - czarne niczym morska toń i obleśne jak portowe prostytutki – nadają charakterowi barwnego smaczku, dzięki któremu z Wywijasem nie sposób się nie dobrze bawić.

Fabuła jest dopracowana od początku do końca. W sumie przyznam, że w pewnym momencie, z początku książki, lekko mnie ostudziła i może nawet wprowadziła nieco mozołu, niemniej trwało to kilkanaście kartek i absolutnie nie przyczyniło się do zepsucia całokształtu. Bardzo cieszy mnie fakt, że książka doczeka się kontynuacji, gdyż przygody na Morzach Wszetecznych są zdecydowanie warte polecenia fanom znakomitego, morskiego fantasy. W książce bowiem nie brakuje najróżniejszych, fantastycznych istot, cały świat jest istnie magiczny i prowadzi czytelnika w krainę marzeń i ciągłej przygody. Polecam!   


Wyd.: Uroboros
Miejsce/data: Warszawa 2014
Ilość stron: 412
Moja ocena: 8/10



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Marta Kisiel - Nomen Omen

Marta Kisiel - Nomen Omen

Marta Kisiel - podwrocławianka z zameldowania, wrocławianka z urodzenia i zamiłowania, rocznik 1982. Przez większość czasu udaje, że robi coś konstruktywnego, czyli niewiele z niej pożytku. Przebrzydła polonistka, beznadziejnie zakochana w romantyzmie i twórczości Juliusza Słowackiego, który wielkim poetą był. Zwierzę odludne, występuje przede wszystkim w środowisku domowym, rzadko wyłaniając się na światło dzienne.

Główną bohaterką książki jest Salka Przygoda - córka chcącej uwolnić jej "rozbuchany erotyzm" kobiety oraz żyjącego ciągle w dziewiętnastym wieku mężczyzny. Młoda kobieta która trochę z przymusu, trochę z własnej woli postanawia porzucić życie na uboczu cywilizacji i przyjechać o Wrocławia by zasmakować dorosłego życia na własnej skórze. Trafia ona o tajemniczego domu, od którego - jak się okazuje z czasem - lepiej trzymać się z daleka. Stary budynek kryje w sobie pewne tajemnice, które Salka chcąc nie chcąc pozna. Co więcej, niewygodna historia będzie nie tak całkiem odległa o rodzinnej przeszłości młodej dziewczyny. Panna Przygoda spotka na swojej drodze czarownice, duchy, zombie oraz... miłość.

Nie miałem niestety okazji zapoznać się jeszcze z treścią Dożywocia, ale pozytywne recenzje tej książki krążące po internecie niezwykle zachęciły mnie do sięgnięcia po nowe dzieło Marty Kisiel jakim jest Nomen Omen. Autorka ma bardzo wyrazisty styl pisarski. Bujne opisy najprostszych zajęć codzienności połączone są z niebanalnym humorem, który owszem - daje wiele rozrywki. Niemniej takie zestawienie umiejętności układania zdań z fabułą, która zostaje przestawiona w Nomen Omen, nie o końca mi opowiada. Muszę przyznać, że po przeczytaniu czuje lekki niedosyt. Autorka moim zdaniem przesadnie skupia się na stylistyce książki ujmując tym nieco budowie akcji. Stwierdzam ze smutkiem, że ta czasami się dłużyła i powiewało nudą. W powieści w gruncie rzeczy dzieje się mało, chociaż pisarka sprytnie próbuje wynagrodzić to czytelnikowi kolorystyką opisów. Punkt kulminacyjny nieco ratuje książkę, lecz z momentem przeczytania ostatniej kartki wymagający czytelnik ma raczej mieszane uczucia. 

Jak na mój gust w książce zabrakło budującego się krok po kroku zaciekawienia. W powieści nie znajdziemy tak naprawę nic, czego jeszcze nie było. Owszem - jest to książka którą czyta się lekko, szybko i z uśmiechem na ustach, ale pytanie brzmi, czy takie cechy wystarczą o stworzenia dobrej powieści?


Wyd.: Uroboros
Miejsce/data: Warszawa 2014
Ilość stron: 331
Moja ocena: 6/10

środa, 9 kwietnia 2014

Chrzest - SZORT



Szedł niewzruszony ulicą Krakowską, z podniesioną głową i czujnym wzrokiem. Obserwował świat dookoła, przejeżdżające samochody, przechodniów I galerie sklepowe. Przetarłem oczy, sprawdzając czy to nie złudzenie, ale po drugim i trzecim razie dalej ewidentnie widziałem na jego plecach piękne, duże ale szykownie złożone skrzydła. Wstałem z parkowej ławki, wyplułem zmiękczoną nieprzyjemnie wykałaczkę i czujnie poszedłem aleją prowadzącą równolegle do Krakowskiej. Czy on jest prawdziwy? A może to jakiś przebieraniec, w sumie zaczyna się okres karnawału i imprez w pobliżu nie brakuje.
Szedł dalej. Z naprzeciwka kroczyło w jego stronę kilku młodzieńców wracających z siłowni o interesującej nazwie „Koksownia”. Anioł – bo był nim jednak faktycznie – przeszedł przez grupkę tak jak papierosowy dym przez firankę w wietrzny dzień. Interesujące. Widok ten wstrząsnął mną nie na żarty. Co do kurwy…
Gdy biegłem przez pasy zielone światło akurat migało, po czym zmieniło się na czerwone. Była godzina szczytu, więc na chodniku pojawiali się nowi ludzie, co utrudniło ciut całą sprawę, jednak wystające spośród gęstniejącego tłumu skrzydła ewidentnie mówiły mi o położeniu tajemniczej istoty. Po jakiś pięciu minutach marszowego kroku, obiekt skręcił przed Biedronką w boczną uliczkę. Przyspieszyłem nieco, lekko truchtałem ocierając się co chwila o ludzi z na przeciwka. Zadyszany stanąłem na środku ulicy. Na jej końcu stała ponura wiekowa kamienica, przeznaczona tego lata do rozbiórki. Pamiętałem, że jeszcze z młody bawiłem się z kumplami w jej wnętrzu. Już wtedy była w opłakanym stanie, więc rozbiórka wcale mnie nie zdziwiła. Ruszyłem naprzód rozglądając się na boki, poszukując jakiegokolwiek śladu mojego anioła. Kątem oka dostrzegłem biel skrzydeł znikających w pobliskiej klatce schodowej. Ruszyłem biegiem w tamto miejsce. Drzwi były już dawno wykręcone z zawiasów, zapewne przez pobliskich lokatorów, biedoty wiecznie czekającej na opałowe okazje. Zima przecież tuż tuż, warto mieć zapasy.  Od progu odurzył mnie obrzydliwy zapach stęchlizny i uryny.
- Hej!  - krzyknąłem. Echo niosło się niczym na górskiej przełęczy. Nie usłyszałem jednak żadnej odpowiedzi, tylko miarowe tupanie i skrzypienie drewnianych schodów. Przeskakiwałem co drugi stopień, aby tylko dogonić obcego. Nie jestem młodzieniaszkiem, ale dojście do ostatniego pietra zajęło mi dosłownie minutkę. Odwracałem głowę we wszystkie strony. Drzwi mieszkalne były zabite wieloma deskami. Nagle zraziło mnie bijące z sufitu światło słoneczne. Pomagając sobie otwartą dłonią spojrzałem w górę. Wylot na dach był otwarty na oścież. Sięgnąłem po ostatni szczebel drabinki, naprężyłem wszystkie mięśnie i… pot zaczął spływać z mej skroni. Nigdy nie byłem dobry w podciąganiu, ale przecież musiałem dostać się do mego obiektu poszukiwań. Wsadziłem stopę w wyrwę po cegle, drugą oparłem na desce wystającej z zabitych drzwi. Z wysiłkiem, ale skutecznie wspiąłem się na drugi, potem trzeci i wreszcie ostatni szczebel. Uderzył mnie powiew zimnego jesiennego wietrzyku, niosącego zapach fabryk i zakorkowanych ulic. Wychyliłem się bardziej i skanowałem dach. Zza wielkiego komina, który stał na drodze moich oczu wystawało jedno, pokryte wielkimi piórami, skrzydło. Oparłem ręce na rozgrzanej papie, i na kolanach wczołgałem się na szczyt kamienicy.
- Hej! - Ponownie krzyknąłem w stronę istoty niebios. O dziwo anioł odwrócił się, uśmiechnął, wyciągnął paczkę Malboro w moją stronę. Był taki… zwyczajny. Obcięty na jeżyka, z trzydniowym zarostem, wydatnymi policzkami i wielkim podbródkiem. Sam nie wiedziałem co powiedzieć, w końcu stałem oko w oko z dotychczas fantastyczną postacią.
Podszedłem do niego i wyciągnąłem z paczki papierosa. Wypadało być kulturalnym. Pstryknął palcami i tytoń zapalił się płomieniem.
- Dzięki, że przyszedłeś – miał głos niczym Sylwester Stallone w Rambo.
-Eee… - tylko tyle udało mi się wykrzesać.
- Wiesz, upadam – kontynuował.
-Jak to… spadasz? Do swoich tak? Ach! I dlatego ten dach, bliżej niebios – rozweseliłem się wyraźnie, sądząc, że o to mu chodziło.
- Nie spadam, ale upadam głupcze- rzekł wręcz szyderczo. Wstał i „rozebrał” swoje skrzydła rzucając je na ziemie. Dopiero w tej chwili dostrzegłem delikatne rożki wyłaniające się spod  czupryny oraz przylegający do prawej nogi, owłosiony przy końcu ogon.
-Diabeł? – wypowiedziałem gryząc wypalonego peta.
- Coś w tym rodzaju. Ale właśnie zaczynam, to mój chrzest, że się tak wyrażę – splunął i pokazał mi rządek żółtawych zębów – Podejdź tu.
Bez słowa zrobiłem co kazał. Stałem tuż obok niego, czułem nawet zapach męskiego potu, przeplatający się z tanią wodą kolońską marki „Bond”.  
- Widzisz, każdy nowy diabeł musi zacząć w jakiś efektowny sposób. – z jego ust wiało czymś jak zepsuty ser lub parodniowa ryba.
- Więc sobie tutaj odwalaj swój chrzest, ja już będę wracał, żona czeka – zebrałem się w sobie i starałem się brzmieć pewnie, nie pokazując jak bardzo mam narobione w gaciach.
- Oj chyba się źle zrozumieliśmy.
Spojrzałem znów w jego zimne oczy.
- To Ty jesteś moim chrztem. Pozdrów w piekle swoją kochankę.
Czułem na plecach jego rękę, była mrożąco zimna. Dokładnie wszystkie włoski na mym ciele stały dęba. Nagły powiew uderzył mnie w twarz. Chodnik zbliżał się nieuchronnie.


wtorek, 1 kwietnia 2014

Stosik Marcowy.




SPIS KSIĄŻEK:


  • 50 CENT, Szacunek ulicy (SQN)
  • Ben Aaronovitch - Rzeki Londynu (MAG)
  • Marta Kisiel - Nomen Omen (Uroboros)
  • Feliks. W. Kres - Strażniczka Istnień (Fabryka Słów)
  • Jerzy Jakubowski - Policjant (Replika)



poniedziałek, 17 marca 2014

Ewa Białołęcka - Naznaczeni Błękitem, księga I

Ewa Białołęcka - Naznaczeni Błękitem, księga I


Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka czterech powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski. 

Jak mówi stare przysłowie - nie oceniaj książki po okładce. Szata graficzna nie powinna wpływać na czytelnika jakoś szczególnie mocno, powinna być jedynie wizytówką, bo cały literacki skarb winien mieścić się w słowach przelanych na papier przez autora. Niemniej muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz wziąłem do ręki Naznaczonych Błękitem poczułem niedosyt. Stare, smutno wyglądające wydanie RUNY średnio przykuło mą uwagę, lecz bardzo chciałem poznać bardziej Panią Białołęcką. Niestety podczas lektury lekko się znudziłem. Nie mogłem w całości oddać się książce i cieszyć się jej treścią, bo zawsze coś mi nie pasowało. Później skończył się termin wypożyczenia więc niestety niedokończoną zwróciłem do biblioteki - co więcej, bez jakiegoś większego żalu. Kiedy nadarzyła się okazja nabycia książki po raz drugi, skusiłem się. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zachęciło mnie "fabryczne" wydanie. Okładka na nowo zmotywowała mnie do zagłębienia się w lekturę, przyjemniejsza czcionka pozwoliła łatwiej przyswajać tekst i o dziwo... dzieło Białołęckiej absolutnie mnie pochłonęło !

Książka to pięć obszernych opowiadań. Z początku autorka zapoznaje nas z nastoletnim wychowankiem rolniczej rodziny, który od urodzenia nie miał w pełni wykształconych nóg. Na szczęście natura obdarzyła go niezwykłym talentem, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się wśród tak niskiego szczebla społeczeństwa. Róg - bo tak było mu na imię - był naznaczony błękitem. Posiadał magiczną umiejętność tkania iluzji. Nie chciał jednak opuścić swojego ukochanego domu, przez co ukrywał swój potencjał przed potężną kastą magów. Inaczej trafiłby pod ich skrzydła i na zawsze opuścił rodzinę. Róg za życia jednak nie raz wykazał się olbrzymią odwagą, przez co mimo wszystko został wyniesiony na magiczny piedestał. Legendy i fakty historyczne opisują jego wspaniałość nawet sto lat później. Sam chłopak stał się inspiracją dla nowych, młodych magów.

Jednym z nich jest Głuchoniemy Kamyk, zwany też Nocnym Śpiewakiem. Sierota która bardziej niż człowieka, przypomina kudłatego psa. Porośnięty sierścią chłopak zostaje przygarnięty przez starego maga i razem z nim, na nowo odkrywa, czym jest prawdziwe życie, bez niewolni i smutku. Opowiadania mają dosyć długie przerwy, jeśli chodzi o ramy czasowe. Są to wyrwane gdzieś z życia epizody, które jednak niosą za sobą coś więcej niż dobrą zabawę. Takie połączenie fantastyki i przygody, jakie serwuje nam Ewa Białołęcka, to porcja świetnej literatury, prostej ale jednocześnie głębokiej. Nie jest to zwykła książka, lecz magiczna opowieść o przyjaźni, pokonywaniu słabości, dorastaniu i odkrywaniu nowego siebie. To wędrówka w fantastyczne krainy pełne kolorów i wyobraźni. Tkanie iluzji jest bowiem umiejętnością, którą z pewnością każdy chciałby posiadać. 

Prosty w odbiorze język, łatwość układania zdań, ciekawa fabuła, wartościowe przesłania, baśniowe tło wydarzeń... to wszystko i jeszcze więcej, tworzy z książki dzieło godne polecenia każdemu fanowi dobrej fantasy. Baśniowe postaci, smoki i magowie, porcja pozytywnych emocji - tak powinna brzmieć wizytówka Naznaczonych Błękitem. Zdecydowanie polecam!


Wyd.: Fabryka Słów
Miejsce/data: Lublin 2012
Ilość stron: 494
Moja ocena: 7/10

wtorek, 4 marca 2014

True Detective



Mogłoby się wydawać, że póki co era dobrych seriali powoli mija. Wszystko co dobre, ma ponoć też swój kres. Dexter dobiegł końca i to w dosyć marnym stylu, biorąc pod uwagę całościowy koncept i poziom pierwszych odcinków. Braking Bad, które z każdym następnym sezonem było bardziej ciekawe, zakończyło się godnie oraz w odpowiednim momencie - obyło się prócz ciągnięcia fabuły na siłę. Nowy sezon Gry o Tron wszak już (bądź dopiero) w kwietniu... Co zatem oglądać, kiedy apetyt spragnionego widza wciąż doskwiera?

True Detective to nowy serial stacji HBO, wyreżyserowany przez Nicka Pizzolatto. Opowiada on o dwójce detektywów - Martinie Hart oraz Rust'cie Cohle (w tej roli zdobywca tegorocznego Oscara Matthew McConaughey). W 1995 roku pracowali oni nad sprawą tajemniczych i brutalnych morderstw w stanie Luizjana. Sprawa została zamknięta, lecz w 2012 roku dwójka mężczyzn spotyka się na nowo. Dzieje się tak za sprawą kilku niewyjaśnionych faktów a także nowych podejrzeń wydziału zabójstw. Detektywi zostają osobno przesłuchiwani by jeszcze raz odtworzyć ich tok myślenia.


To, od czego należy zacząć, to konstrukcja fabuły. Obraz śledztwa pokazany jest w ramach rekonstrukcji zdarzeń. Mamy dwa miejsca akcji - teraźniejsze, gdzie dwaj detektywi układają swoje wersje wydarzeń zwierzchnikom, oraz przeszłe - ich wspomnienia. Sprawa morderstw była strasznie niewygodna i tajemnicza, przez co mężczyźni musieli czasem używać dosyć niekonwencjonalnych metod. Każdy z nich chce dochować małych sekretów. Klimat serialu zasługuje na słowa uznania. Prowincjonalne miasteczka Luizjany tworzą ciekawe tło akcji. Miejscowe kościoły, prosta rolnicza ludność i zagadka mrożąca krew w żyłach ...to wszystko tworzy niesamowitą mieszankę, która idealnie wpasowuje się w fabułę. W dodatku charaktery obu detektywów tworzą ciekawy kontrast. Martin - na pierwszy rzut oka przysłowiowy "dobry glina", idealny ojciec i mąż. Rust - samotnik, zamknięty w sobie, cichy lecz inteligentny mężczyzna, znający się na rzeczy. Oboje nie mogą się wiecznie dogadać, lecz razem tworzą zespół który krok po kroku rozwiązuje mroczne zakamarki śledztwa sprzed lat.

Temat na pewno powszechnie znany, wszak detektywów na ekranach było mnóstwo. Mogłoby się wydawać, że to kolejny średniej klasy serial który przeleci bez echa. True Detective jednak przyciąga widza. Serial ma w sobie to "coś" co sprawia, że na kolejny odcinek czekamy z rosnącą niecierpliwością. Karty śledztwa odkrywane są mozolnie lecz właśnie to jest autem. Wszystko owiewa mgiełka tajemnicy, nic nie jest pewne, nawet rzetelność obu detektywów. Jak to wszystko się skończy? Szczerze mówiąc sam nie mam jeszcze koncepcji. Jedno jednak wiem na pewno - będzie nieprzewidywalnie!

sobota, 1 marca 2014

LUTY 2014 - Książkowy stos !



SPIS:


  • R.Cichowlas&Ł.Radecki - Pradawne zło (Replika)
  • Jack Ketchum - Czas zamykania (Replika)
  • S.Westerfeld - Lewiatan (Rebis)
  • Andrzej Sapkowski - Krew Elfów (Super Nowa)
  • Andrzej Sapkowski - Sezon Burz (Super Nowa)
  • Milena Wójtowicz - Podatek (Fabryka Słów)
  • Ewa Białołęcka - Naznaczeni Błękitem (Fabryka Słów)
  • Andrzej Pilipiuk - Kuzynki (Fabryka Słów)
  • Andrzej Pilipiuk - Czerwona Gorączka (Fabryka Słów)
  • Dmitry Glukhovsky - Metro 2033
  • Dmitry Glukhovsky - Metro 2034

niedziela, 9 lutego 2014

Scott Westerfeld - Lewiatan

Scott Westerfeld - Lewiatan

Scott Westerfeld (ur. 5 maja 1963) amerykański autor powieści science fiction i fantasy. Urodzony w Teksasie, dzieciństwo spędził na ciągłych przeprowadzkach z powodu pracy ojca - programisty. Zanim stał się Autorem poczytnych książek dla młodzieży i dorosłych, pracował między innymi w fabryce ołowianych żołnierzyków, był redaktorem podręczników, nauczycielem i informatykiem. Po przeprowadzce do Nowego Jorku zajął się komponowaniem utworów dla tamtejszych teatrów muzycznych. Stało się to jego wielką pasją. Teraz, jak sam twierdzi, nie potrafi bez tego żyć.

Lewiatan łączy w sobie zestawienie historycznej przeszłości z elementami przyszłości. Cała trylogia została sprzedana już do ponad 10 krajów a autor zdobył za nią dwie prestiżowe nagrody: Locus oraz Aurealis dla najlepszej książki fantastycznej dla młodzieży. 

Świat przedstawiony na kartach powieści to historyczna, alternatywna wizja Europy w czasie olbrzymiego konfliktu. Trzy państwa: Austro- Węgry, Anglia oraz Niemcy, walczą o panowanie nad całym kontynentem. W ogniu wojny splatają się losy dwojga nastolatków. Pierwszym z nich Alek, dziedzic Austro-Węgierskiego tronu. Po śmierci rodziców zostaje zmuszony uciec w bezpieczne miejsce, by w odpowiedniej chwili cało stanąć na czele państwa i ubiegać się o prawowity tron. Drugą kluczową dla książki postacią jest nastolatka Deryn, która by dostać się do służb powietrznych, udaje męskiego kadeta. Losy Alka i Deryn łączą się całkiem niespodziewanie, szybko też przeradzają się w głęboką przyjaźń. Lewiatan rozpoczyna ich wspólną przygodę, która będzie niezwykle szalona i niebezpieczna.

Pomysł na alternatywną Europę spisuje się bardzo dobrze. Cały steampunkowy świat wykreowany przez Westerfielda zasługuje na słowa uznania. W znakomity sposób łączy on pomysłowość mechaników Austro-Węgier, którzy na potrzeby wojny posługują się sterowanymi robotami, z tajemniczą i nieco mroczną nauką angielskich darwinistów, którzy łączą żywe stworzenia z najnowszą techniką. Jest to z pewnością kwintesencja gatunku, dopracowana w każdym calu i pozwalająca na czerpanie niezwykłej frajdy z lektury. W dodatku styl pisarski jest lekki i przejrzysty, książkę czyta się niezwykle szybko i przyjemnie.

Do całości plusów jakie prezentuje książką trzeba na pewno dodać też znakomite rysunki autorstwa Keitha Thompsona. Ubarwiają one całość i dodają klimatu powieści. Muszę przyznać, że dzieła rysownika idealnie wpasowują się w moje wyobrażenie o fabule książki. Lewiatan jest pierwszą z trzech części cyklu, jaki ujrzał światło dzienne dzięki wydawnictwu Rebis. Muszę przyznać, że kupując książkę miałem mieszane uczucia co do jej zawartości, jednak w rezultacie miło mnie zaskoczyła. Mimo, że całość przeznaczona jest dla młodszego czytelnika, to i tak jest to lektura godna każdego fana dobrej fantastyki. Zdecydowanie polecam!



Wyd.: REBIS
Miejsce/data: Poznań 2011
Ilość stron: 320
Moja ocena: 7/10


wtorek, 4 lutego 2014

Anna Kańtoch - Tajemnica Diabelskiego Kręgu

Anna Kańtoch - Tajemnica Diabelskiego Kręgu
Anna Kańtoch - Tajemnica Diabelskiego Kręgu

Anna Kańtoch -urodzona 28 grudnia 1976 roku. Absolwentka orientalistyki UJ, kierunek - arabistyka. Po studiach wróciła z Krakowa do rodzinnych Katowic, gdzie mieszka i pracuje w biurze podróży. Debiutowała w roku 2004 opowiadaniem opublikowanym na łamach "Science Fiction". Tego samego roku wydała powieść "Miasto w zieleni i błękicie", splatającą wątki kryminalne i fantastyczne z motywami powieści wiktoriańskiej. Zdobywczyni wielu literackich nagród, w tym Zajdla.


Świat wykreowany przez autorkę to świat, w którym prócz zwyczajnych ludzi, ziemię zamieszkują Anioły. Główną bohaterką powieści jest trzynastoletnia Nina i to właśnie przez jej silną wiarę i dobre serce, zostaje wybrana przez skrzydlatych to tajemniczego zadania. Nina dostaje zadanie udania się do malutkiej wsi o nazwie Markoty. Mieści się tam stary klasztor, w którym to dziewczyna ma wypocząć przez całe wakacje. Nie dostała jednak żadnych dokładniejszych wytycznych – musi po prostu spędzić najbliższy okres czasu. Oczywiście Aniołom nie wypada się sprzeciwiać, więc nastolatka pakuje swoje najcenniejsze i najpotrzebniejsze rzeczy i udaje się w podróż, jak się później okaże, swojego życia. Już w pociągu będzie musiała zmierzyć się z nie lada wyzwaniami. Poza tym sam klasztor okaże się nie do końca wakacyjną sielanką. Prawda jaką skrywa, będzie dla Niny wielkim rozczarowaniem, ale też powodem do tego, by z małej dziewczyny stać się młodą, dzielną kobietą. Nina będzie musiała zmierzyć się z tajemnicą Diabelskiego Kręgu, z demonami które czyhają na mistycznego Wybrańca, którym nie wykluczone, jest właśnie nastolatka.

Laureatka nagrody Zajdla jest w znakomitej formie. Dostajemy do ręki dzieło naprawdę wyśmienicie przemyślane, dojrzałe i napisane w sposób niebanalny. Cała historia rozkręca się wolno, stopniowo ujawniając czytelnikowi sekrety wsi Markoty. Atmosfera panująca na kartach powieści zbudowana jest bardzo klimatycznie. Połączenie tajemniczego Diabelskiego Kręgu, legend z nim związanych, klimatu starego klasztoru, psychicznie chorej malarki... to wszystko daje nam w rezultacie znakomita literacką mieszankę z pogranicza horroru/thrilleru dla młodzieży. Do rozwikłania zagadki będziemy musieli czekać aż do ostatnich stron powieści. Odpowiedzi na dręczące nas przez całą książkę pytania, powoli będą układały się w jedną, logiczną całość. Razem z Niną potencjalny czytelnik układa mroczną zagadkę, by w końcu spotkać się ze straszliwym i zaskakującym rozwiązaniem. 

Nowa książka Anny Kańtoch zdecydowanie zasługuje na najlepsze słowa uznania. Jest to kawał dobrej powieści, w sumie nie tylko przeznaczonej dla młodszego czytelnika. Myślę, że każdy dojrzały fan dobrej fantastyki bez problemu znajdzie w książce wiele radości i przyjemności. Całość upiększona jest w dodatku znakomitymi rysunkami Dominika Brońka, który idealnie odzwierciedla w swoich ilustracjach klimat, jaki panuje w powieści. Ładna oprawa wydawnictwa także zachęca do do sięgnięcia po lekturę, więc... po co się dłużej zastanawiać? Zdecydowanie polecam!



Wyd.: Uroboros
Miejsce/data: Warszawa 2013
Ilość stron: 544
Moja ocena: 8/10


piątek, 31 stycznia 2014

Styczniowy !




Fabryka Słów :
  • H.L.Oldi - Heros powinien być jeden, t.2  ---- tom 1 TUTAJ
  • Jarosław Grzędowicz - Popiół i kurz
  • Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu, t.1
  • O.Pankiejewa - Przekraczając Granice
  • K. Piankowa - Z miłości do prawdy
  • C. Harris - Grobowa tajemnica
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...