środa, 26 czerwca 2013

Czerwcowy stos książkowy!



Czerwiec chyba większości uczących się ludzi, kojarzy się z błogimi wakacjami, które już wyraźnie zarysowują się na horyzoncie. Świecące mocno słońce tym bardziej zachęca do odpoczynku, a co za tym idzie, do czytania większej ilości książek! Mam nadzieję, że w wakacje uda mi się naskrobać nieco więcej recenzji i podzielić się moimi przemyśleniami. 

Czerwcowy stosik również jak poprzedni, uważam za bardzo udany. Ilość książek taka, gdyż ostatnimi czasy jakoś nadmiernie pracuje nad ubogaceniem mojej prywatnej biblioteczki, dlatego też znaczną część powieści czy antologii miałem już okazję czytać kiedyś tam, teraz tylko zajmą one swoje miejsce na półce.






FABRYKA SŁÓW:


  • Antologia - Epidemie i Zarazy
  • Antologia - Krwawe Powroty
  • Marcin Mortka - Martwe Jezioro
  • Jerzy Nowosad - Czerwone Oczy
  • Kamila Turska - Bestia
  • Ksenia Basztowa - Wampir z przypadku
  • Andrzej Pilipiuk - Operacja Dzień Wskrzeszenia
+


czwartek, 20 czerwca 2013

Marcin Mortka - Martwe Jezioro

Marcin Mortka - Martwe jezioro
Marcin Mortka - Martwe Jezioro


Marcin Mortka urodził się 5 kwietnia 1976 roku w Poznaniu, który stał się pierwszą miłością jego życia. Kolejne spotykał stopniowo, a były to: muzyka rockowa i metalowa,mistyka Skandynawii, epoka wielkich żaglowców, aż wreszcie pisarstwo. Za niedościgniony wzór uważa Patryka O’Briana, którego powieści pracowicie przekłada na język polski. Trudną dolę tłumacza łączy z pracą nauczyciela i lektora języka angielskiego. Latem - pod pozorem pracy pilota wycieczek - ucieka w chłody Islandii.

Mads Voorten jest typowym dziarskim bohaterem, posiadającym cięty język, czarny humor oraz na pewno duży pokład męskości i odwagi. Przydomek Otrze Burzy nosi bowiem całkiem zasłużenie, bo kłuje wszystkich napotkanych przeciwników, nie tylko za sprawą ostrza miecza, lecz także dzięki ostrej ripoście. Mads zasłynął swoimi umiejętnościami bitewnymi w Burzy - wielkim buncie przeciwko smokom, który miał miejsce kilka lat wstecz. Wygrana drugiej strony zasadziła jednak w Voortenie nutkę cynizmu i wewnętrznej katastrofy, która przenosi się na jego samotność. By jednak wyczyścić ciążącą nieco plamę na honorze, Mads postanawia przeprawić się na drugi brzeg Martwego Jeziora, co swoją drogą nie jest tak bardzo łatwym wyzwaniem. 

Akcja powieści ma dobre tempo, z każdym następnym rozdziałem odkrywamy coś innego, poznajemy nowe postacie czy stworzenia, oraz co najważniejsze, zaprzyjaźniamy się z dosyć trudną postacią, jaką jest Voorten. Jeśli chodzi jednak o samą fabułę, to powiem szczerze, rewelacji nie ma. Spora kampania wokół książki, oraz miłe słowa recenzji - że niby klasyczne fantasy w najlepszym wydaniu, napełniły mnie wielką ochotą do zdobycia książki Mortki. Muszę jednak przyznać, że nie do końca jestem z lektury zadowolony. W sumie są ciekawe osobowości bohaterów, mamy do czynienia z fantastyką, która na pewno nie jest banalna czy przewidywalna, są smoki, inteligentne kruki i inne dziwy, jednak jak dla mnie zabrakło czegoś bardziej istotnego. 

Książkę czyta się bez jakiś większych przeszkód, można przebrnąć przez te 300 stron lektury chociażby w jeden dzień, jednakże po ostatnie stronie pozostaje mały niedosyt. Niby wszystko wydaje się okej, ale w głębi siebie czułem, że to nie to, czego oczekiwałem. Technicznie rzecz biorąc wszystko jest w porządku, ale to chyba właśnie sam pomysł czy fabuła nie jest do końca tym, co lubię. 


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce/Data: Lublin 2011
Cykl: Asy polskiej fantastyki
Ilośc stron: 306
Moja ocena: 5/10


niedziela, 16 czerwca 2013

Antologia - Kochali się, że strach

Kochali się, że strach
Antologia - Kochali się, że strach


Antologia wydana przez Fabrykę Słów jest zbiorem 13 opowiadań, które były szlifowane przez rok na internetowym e-zinie Fahrenheit. W książce znalazły się opowiadania takich autorów jak Marta Kisiel, Martyna Raduchowska czy Rafał W.Orkan, którzy to mają już teraz za sobą całkiem dobre debiuty powieściowe.


Jeśli chodzi o przewodni nurt zbioru to jest nim miłość, co zresztą bez większego trudu można rozszyfrować po tytule. Opisywana na różne sposoby, smutna, śmieszna, czasami nieszczęśliwa, ale zawsze miłość - uczucie, które nie jednej i jednemu z nas zamieszała w głowie na całego. Czyż to nie właśnie to uczucie, stanowi cel naszego życia? Bo przecież po co tak na prawdę nam sukcesy, zarobki, spełnienie zawodowe, skoro nie mamy z kim się owymi atutami dzielić.

W opowiadaniach mamy z nią do czynienia w przeróżnych okolicznościach. Od średniowiecznych potyczek księcia z królową, przez zakochaną, wredna czarownice, aż po przestrzeń międzygwiezdną i smutny gest prawdziwego uczucia. To, co mnie pozytywnie zdziwiło to poziom, który przez cały tom ani na chwilę na spada. Aż dziw, że autorzy dopiero zaczynają swoją literacką przygodę, gdyż każdy z tekstów jest przemyślany i zbudowany bardzo skrupulatnie. Zdaje sobie sprawę, iż warsztaty organizowane przez Fahrenheit się do tego przyczyniły, ale to przecież jedynie pomoc typowo rzemieślnicza, a pomysł, akcja, fabuła - to już zasługa wspaniale zapowiadających się talentów pisarzy młodego pokolenia.

Polecam zatem serdecznie tomik opowiadań, gdyż na prawdę warto zapoznać się z propozycjami młodych autorów. Jest to dawka świetnej, lekkiej lektury, która bawi, ale także daje do myślenia! 



Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce/data wydania: Lublin 2007
Ilość stron: 428
Moja ocena: 8/10


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Marcin Mortka - Karaibska krucjata. Płonący Union Jack

Marcin Mortka - Karaibska krucjata. Płonący Union Jack

Marcin Mortka - Urodził się 5 kwietnia 1976 roku w Poznaniu, który stał się pierwszą miłością jego życia. Kolejne spotykał stopniowo, a były to: muzyka rockowa i metalowa,mistyka Skandynawii, epoka wielkich żaglowców, aż wreszcie pisarstwo. Pasjonat ciszy i spokoju, strażnik ogniska domowego, poszukiwacz nieprzetartych szlaków pośród puszcz i jezior, co stało się kolejną miłością jego życia.

William O' Connor był niegdyś kapitanem angielskiej fregaty. Za dezercje z HMS "Mercury" został jednak skazany na śmierć, razem ze swoimi towarzyszami. Niemniej mężczyźnie udaje się uniknąć wymierzenia kary, bezczelnie kradnąc hiszpański HMS 'Santa Maria Magdalena". Tym samym O'Connor staje się wrogiem publicznym ( a raczej chciało by się powiedzieć morskim ) numer jeden. Ma na pieńku zarówna z Anglikami jak i Hiszpanami. Nie opuszcza go jedynie dzielna i lojalna załoga, która nota bene składa się z bezrobotnych osiłków, byłych marynarzy, którzy mają na swoim koncie wyroki i występki wobec prawa. Na ich drodze, czasami pod podstępną przykrywką, stają piraci. Jak to bywało na XVI wiecznych Karaibach, bohaterowie będą musieli stoczyć liczne morskie walki. Nie obejdzie się także bez wzdychać do kobiet, i to w dodatku bardzo wysoko postawionych. Ale nie od dziś wiadomo, że płeć piękna nie raz wywoływała wojny na skale światową. I tak oto cała załoga O'Connora będzie musiała sama stać się korsarzami, by przeżyć w brutalnym świecie morskiej żeglugi oraz zapomnianych przez Boga portach.


Muszę powiedzieć, że Karaibska Krucjata jest pierwszą książką Mortki, którą mam okazję czytać. Wcześniej wiele słyszałem o samym autorze i spotykały mnie bardzo pozytywne recenzję jego dzieł. W sumie mogę powiedzieć, że absolutnie się nie myliłem. Wcześniej miałem styczność z tego typu literaturą, a to za sprawą Jacka Komudy i jego Galeonów Wojny. W tym przypadku jednak lektura mnie nie zaciekawiła, znudziły mnie opisy, a sama fabuła także jak dla mnie była za bardzo skrupulatna, bym mógł lekko przebrnąć przez książkę - a takie miałem na początku założenie. Sięgając zatem po pierwszą część  - Płonący Union Jack, byłem między młotem a kowadłem. Na szczęście, jak wspomniałem, książka w moim guście wyszła całkiem ok!


Trzeba przyznać, że akcja na prawdę toczy się szybko i ciekawie. Bohaterowie często wpadają z deszczu pod rynnę, ciągle coś się dzieje, nie ma miejsca na zwolnienie fabuły. Mamy do czynienia z bitwami, opisami portów, bogatym fregatowym językiem. Właśnie to buduje niesamowity klimat powieści typowo morskiej, podczas czytania czujemy bardzo dobrze aurę tamtejszych czasów, co jest wielkim plusem. Lubię powieści które właśnie nie są bezbarwne, które posiadają charakter. Jedyne, czego mi zabrakło w książce to brak pożądanej fantastyki. Może i czasem mamy styczność ze światem nadprzyrodzony, ale jak dla mnie, wolał bym tego zdecydowanie więcej!




Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data/Miejsce wydania: Lublin 2011
Ilość stron: 422
Cykl: Asy polskiej fantastyki
Ocena: 6/10




sobota, 1 czerwca 2013

Muzyczny wehikuł czasu







A dzisiaj może nie książkowo, ale przecież na samym wstępie ostrzegałem, że strona ta będzie także miejscem ucieczki moich dziwacznych przemyśleń. Może nie za często, bo do tego zabiegu zazwyczaj wykorzystuje photobloga, lecz jakoś tak, ni z gruchy ni z pietruchy, dzisiaj w Bohaterach Wymyślonych.
A wszystko zaczęło się od nudnego dnia, braku zajęć i nadmiernego marnowania cennego wzroku na szklany ekran laptopa. Jak to bywa właśnie w takie dni muzyka staje się dla mnie głównym lekarstwem, w dodatku wielokrotnie sprawdzonym. Niesamowitym zjawiskiem są piosenki. Ale to chyba wie każdy. Niemniej powiedzieć chciałem o tym, że właśnie muzyka, podobnie jak zapachy czy smaki, wywołuje w nas czasem taki błogi stan powrotu przeszłych wspomnień czy doświadczeń. Pamiętam, że od zawsze praktycznie przywiązywałem dużą wartość do słuchania moich ulubionych wykonawców...wszędzie. Słuchawki pakowałem do torby jako pierwsze, tuż przed zeszytami, podręcznikami i piórnikiem. Oczywiście opłaciło mi się to tym, że teraz, włączając w odtwarzaczu piosenkę happysad - długa droga w dół powróciłem do mych gimnazjalnych wspomnień z niemałą fascynacją. Ach, co to były za czasy! Katowałem się ta piosenką jeszcze przez kilka dni, po tym jak nie wyszło mi z Odlotową Dorotą ( zbieżność pseudonimu z piosenką Pidżamy Porno absolutnie nie jest przypadkowa ). Te wszystkie dni, kiedy wzdychałem do jej czarnych włosów i undergroudnowego stylu ubierania powróciły w oka mgnieniu. A i łezka w oku kręci się, kiedy przypomnę sobie samotny powrót autobusem, po dramatycznych przeżyciach ( Ups, nie kocha mnie! ) w pewien jesienny wieczór. Drugim takim reliktem tamtych chwil, a właściwie trzecim, wliczając wspomnianą Pidżamę, jest Kazimierz Wierzyński i ... Grabaż, tym razem w wydaniu Strachowym. Te piosenki są tak smutno aktualne i jednocześnie nadal ważne w moim życiu, że trudno nie wierzyć w to, że muzyka jest tylko dźwiękiem i tekstem. To przecież czysty artystyczny twór, sztuka i zajebiście trudna umiejętność.
Mój drugi raz miałem z pokochaną od ...zawsze Metallicą. Nie jestem zwolennikiem gier komputerowych, a mój dorobek zamyka się na dwóch pozycjach, które w sumie i tak widnieją jako kultowe. Chodzi mi o Quake 3 Arena i GTA2. Jakość szczególnie nie powala, ale ja męczyłem te dwa zabijacze bardzo długo, nawet wtedy, kiedy minęła era dyskietek. Mniej więcej. Aj, pierwsze zabijanie ludzi gdy w tle rozbrzmiewa Ride The Lighting. Ta scena i emocje wynikające z za wczesnym pochłonięciem  małego Marka przez brutalną grę sprawiły, że uczucia ekstazy i radości zawsze będą kojarzyły mi się z momentem odpalenia ów piosenki. Później oczywiście były jeszcze jakieś małe epizody, ale przecież nic tak nie budzi wewnętrznych rozdarć jak właśnie miłosne porażki. Happysad zaczął a kończy The Luminers i ich Hey Ho, które w sumie bezpośrednio absolutnie nie jest związane z moim ostatnim, smutno zakończonym związkiem, ale cholernie kojarzy mi się z osobą, która jest dla mnie ważna wciąż i wciąż.
Piękna ta muzyka ale i wstrętna. Podbudowująca, jak Hej Chłopcze przy szkolnym "odludkowaniu", motywująca jak Piosenki o miłości ale też raniąca bardzo, w postaci Leszka Żukowskiego dla przykładu, który powoduje nagły przypływ smutnych życiowych rozkmin. Ale chyba całe życie jest właśnie rozsiane takim kolarzem sytuacji, bo przecież jak mówi stare dobre przysłowie - raz na wozie, raz pod wozem.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...