niedziela, 11 listopada 2012

11 listopada


Rajnhold oparł się o drzewo, postawił koszyk z grzybami na miękkiej ściółce i zaczął spoglądać dookoła poszukując wzrokiem jakichś znajomych elementów krajobrazu. Jednak po raz kolejny nic mu nie świtało w pokrytej siwizną głowie. Wyjął z kieszeni  haftowaną chusteczkę i wytarł spocone, pokryte zmarszczkami  czoło. Tylko kochana Krysia potrafiła własnoręcznie tworzyć takie chusteczki – myślał.  W czasie wojny, hurtowo dostarczała mu swoje produkty, kiedy był na froncie  i kiedy siedział przy oknie z wiatrówką przy nosie. To był jej sposób na rozładowanie nerwów. A raz, kiedy dwaj SS-mani wdarli się do ich domu, to one uratowały im życie. Wzięli cały karton jej wyrobów, plus cały barek własnoręcznie pędzonego bimbru. Ale cóż, inaczej nie stąpał by teraz po ziemi. Przeżegnał się na myśl, że Krysia spoczywa już w rodzinnej mogile, po czym chwycił koszyk w rękę i ruszył dalej. Krążył już w kółko od dobrych dwóch godzin, i dalej nie mógł znaleźć właściwej ścieżki. Nogi zaczynały dawać o sobie znak, a szczególnie biodro, które jak powiedział jego lekarz „starło się na proch”. Pluł sobie w twarz, dlaczego zapuścił się aż tak daleko. Rajnhold znał rodzinne lasy jak własną kieszeń, jednak po siedemdziesiątce zaczęły się problemy z pamięcią, i czasami zapominał co działo się wczoraj, a z czasem po prostu w mig ginęły myśli z przed minuty. Nie dawno padł ostateczny wyrok – Alzheimer. Trudno było z początku pogodzić się ze smutną diagnozą, ale od starości uciec się nie da. Jedyny plus to to, że może kiedyś, jak o wszystkim, zwyczajnie zapomni.

Przez korony drzew przedostawały się już lekko pomarańczowe promienie słońca. Wtedy pękł całkowicie. Zza grubych binokli pociekły łzy, a starzec pozbawiony sił i fizycznych i psychicznych osunął się po pniu brzozy i upadł na miękki mech. Znów wyciągnął pamiątkę po Krysi i otarł twarz.
 - Wiedziałem, że umrę w samotności, ale w tym zasranym lesie, który kiedyś był jak mój drugi dom?! – krzyknął w przestrzeń, lecz odpowiedział my tylko miarowy stukot dzięcioła.  Znów przyłożył chusteczkę do oczu, po czym oparł głowę o korę drzewa. Z bólem serca przyjmował świadomość, że minęły już lata jego świetności. „Chłop jak dąb” mówili sąsiedzi, a co dopiero sukcesy wojenne, gdzie podziały się tamte siły. Uciekły, bezpowrotnie. Do głowy wdarły się wspomnienia wojenne. Kiedyś spędził w tym lesie cały tydzień, broniąc się przed opanowaniem rodzinnej wsi. Niewyraźne wspominania wyłaniały się z mgły. Było to przed wezwaniem na wschodni front, wtedy pierwszy raz zabił człowieka, ale cóż, trzeba było zabijać aby samemu pozostać przy życiu. Wojna to piekło. Westchnął głośno i właśnie wtedy usłyszał kroki.  Ewidentnie ktoś kroczył, wolno ale równomiernie, po suchym poszyciu, gdzieś za jego plecami. Szybko nałożył zsunięte okulary na swoje miejsce i krzyknął – jest tam kto?!. Zmrużył oczy i wpatrywał się w przestrzeń, jednak nikogo nie było widać, ani nikt nie raczył odpowiedzieć. Nie dość, że panował już półmrok, zaczęła pojawiać się mgła.  
 - Tak, jeszcze tego by brakowało, żebym zaczął odchodzić od zmysłów. – rzekł w przestrzeń. Lekko podciągnął się, aby wyprostować bolące biodro, następnie zapiął rybacką kurtkę pod samą szyję. Może uda się doczekać rana? Noce jesienią są zimne – mówił sobie w głowie, gdy tuż przed nim ponownie usłyszał kroki, tym razem jakby bliższe i wyraźniejsze.
 - No co jest, do jasne panienki! Nie zacznę świrować, za nic w świecie!  - krzyknął zdenerwowany przed siebie.
 - Nikt panu nie każe, generale – rzekł ktoś tuż nad jego uchem.
Rajnhold nerwowo odwrócił głowę i napotkał przyjazną twarz młodzieńca. Lekki czarny zarost kontrastował z bujną, wręcz żółtą czupryną wystającą spod czapki, na której przypięty był srebrny orzełek. Mężczyzna nie kojarzył chłopaka, ale najwidoczniej musiał to być ktoś z jego sąsiadów. Tylko oni wiedzieli, że kiedyś dorobił się stopnia generała. Tylko co robi tutaj w środku lasu?
 - Jestem Marek - rzekł spokojnie – mieszkam tutaj nie daleko, potrzebuje pan pomocy?
Kiedy młodzieniec kucnął naprzeciw, starzec spostrzegł, że ten ma na sobie zielony mundur z orłem na piersi a przy pasku przypięta kaburę z pistoletem. Skądś znał ten ubiór, jednak nie mógł dokładnie skojarzyć, gdzie go widział.
 - Ach, spadłeś mi z nieba dobry człowieku, zabłądziłem, nie mogłem znaleźć ścieżki, a teraz kiedy się ściemnia, moje oczy już całkiem wysiadają. Mógłbyś mnie odprowadzić
do ścieżki? – w staruszku odżyły nadzieję.
 - Oczywiście, że tak. To będzie dla mnie przyjemność, jeśli się sprężymy, to powinniśmy dojść przed zachodem słońca.
 - Wielkie dzięki Marku. A tak swoją drogą, to jesteś nowym leśniczym? – spytał zaciekawiony mundurem Rajnhold.
 - Leśniczym? Generale, ja nie… nie jestem leśniczym. Kiedyś chciałem nim być, ale wojna pokrzyżowała moje plany – rzekł ze smutnym uśmiechem.
 - Wojna? Synku, ile to już lat minęło, jaka wojna? Ach.. – teraz zrozumiał – pewnie do tego Iraku cie wezwali, co? Gnidy jedne, o własny kraj troszczyć się powinni, a nie na kraniec świata… walczyć o nie swoje rację.
 - Lepiej już chodźmy Generale, zmrok jesienią przychodzi szybko.
 - Marku, przestań z tym generałem. I tak teraz nic mi z tego nie przyjdzie. Mów mi dziadku.
 - Ale ja bym nie mógł… Gener…
 - Mówiłem coś?! – wciął się staruszek – Jeśli powiedziałem dziadku, to ma być dziadku – lekko uśmiechnął się pokazując ostatnie zęby górnej szczęki, bo dolna od lat była ich pozbawiona.
 - Dobrze, rozkaz przyjęty – młodzieniec zasalutował przed mężczyzną.
 - Daj spokój z tą szopką. Bądź tak miły i zabierz mnie na skraj lasu, muszę jeszcze rozpalić w piecu.
 - Robi się! – Marek pomógł wstać dziadkowi i wziął do ręki jego koszyk z grzybami.  Objął czule jego szyję i powolnymi krokami poszli przed siebie.
Szli już dobre dziesięć minut, a suche gałązki pod ich stopami przyjemnie trzaskały. Wiatr prawie ustał, tylko lekko kołysał pojedynczymi liśćmi, co w połączeniu ze śpiewam ptaków tworzyło istny koncert. Rajnhold uwielbiał wsłuchiwać się w szum lasu. Zawsze z Krysią chadzali ścieżkami, zgadując jaki ptak aktualnie daje o sobie znać. Tęsknił za nią, nie dawał tego po sobie poznać, ale cholernie mu jej brakowało. Zresztą tak samo jak wojennych przyjaciół. Każdy wie, że wojna nie tylko brutalnie dzieli poglądy, ale spaja w jedną całość ludzkie serca rodaków. Czasem, gdy siedział sam w chacie, dużo myślał o tamtych czasach. Jak Antek uratował mu życie, a potem on odwdzięczył się tym samym. Nie chwalił się swoimi osiągnięciami, bo wiedział, że ludzie we wsi wezmą to za bujdy. Nie wiedzieli tak naprawdę, co to znaczy znaleźć się w środku latających pocisków. Nie raz mógł mówić o cudzie. Przyzwyczaił się jednak do skromności, do tego, że w dzisiejszych czasach dawne zasługi nie znaczą nic. Mało kto pamięta o prawdziwych żołnierzach. Młodzież nie zdaje sobie sprawy, że to właśnie tacy zwykli ludzie wywalczyli dla nich wolność. Zwykli rzecz jasna w ich mniemaniu.
Rozmyślania pochłonęły staruszka tak bardzo, że prawie zapomniał o doskwierającej nodze. Marek szedł w ciszy, omijając na ich drodze większe krzewy.
 - Skąd tak dobrze znasz las? – spytał aby przerwać ciszę.
 - Spędziłem w nim bardzo dużo czasu. Mieszkam nieopodal, więc z braku jakichkolwiek zajęć często spaceruje – uśmiechnął się szczerze – to jedyna forma rozrywki.
 - Naprawdę? Nie wiedziałem że obok zagajnika są jakieś domki. Przecież tutaj ciągną się hektary  pól zanim napotka się ścianę lasu.
 - Mój dom znajduję się trochę w głębi, między dwoma wielkimi sosnami. W gruncie rzeczy, nie przyszedłem ci tylko pomóc…
 - Hm. A czego oczekujesz? – zaciekawił się dziadek, wyciągając przy okazji chusteczkę, by otrzeć czoło.
 - Miałbym prośbę, związaną z moim… domem. Chciałbym abyś coś naprawił.
 - Chłopcze, mam osiemdziesiątkę na karku, sądzisz, że mam siły? – zaśmiał się miło Rajnhold.
 - Tak, biorę to pod uwagę generale… to znaczy dziadku – poprawił się – To drobiazg, jednak sam nie mogę go naprawić. Byłby dziadek tak miły?
 - No cóż, skoro sądzisz, że dam radę. Muszę jakoś ci się odwdzięczyć.
 - A więc umowa stoi. – młodzieniec ewidentnie rozweselony, lekko przyspieszył kroku.
Wie dziadek, miejsce… gdzie mieszkam, jest już stare, a sądzę, że zasługuje na szacunek.
 - Wszystko zasługuje na szacunek Marku, o wszystko trzeba dbać. A zdradzisz mi szczegóły, co dokładnie mam zrobić?
 - Zobaczysz na miejscu, może wtedy też przypomni ci się kilka szczegółów.
Rajnhold troszkę się zdziwił, ale nie chciał wdawać się już w dyskusję, bo z pomiędzy drzew wyłaniała się polana.
 - Już prawie jesteśmy. Pójdziesz wzdłuż polany dziadku, tym wydeptanym szlakiem, a potem trafisz na ścieżkę do wioski.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem horyzont i zobaczył wieże kościoła, oraz dachy kilku budynków.
 - No to już jestem w domu, kojarzę to miejsce, tak, już kiedyś tutaj byłem… Kiedy to się działo…
I nagle wszystko wróciło. Mgła niepamięci w ułamku sekundy rozproszyła się, otwierając wrota do lat młodości. Teraz zrozumiał, i co ważniejsze przypomniał sobie, co kiedyś stało się w tym miejscu. W czterdziestym pierwszym roku stał między dwoma sosnami
wraz z… Markiem, jego młodszym sąsiadem. Byli druhami z jednostki, czatowali tutaj na budce myśliwskiej, z dwoma karabinami snajperskimi. Dziadek spojrzał na pozostałości drewnianego masztu rozciągnięto pomiędzy dwoma iglakami. Mieli wyprzedzać zagrożenie, alarmować o nadchodzących wojskach. To wtedy właśnie wkroczyli Niemcy. Strzał padł z nienacka, trafił wprost w pierś Marka. Rajnhold odwrócił się oszołomiony ale chłopaka już nie było. Chciał zwyczajnie zrozumieć, co przed chwilą zaszło, jednak żadna racjonalna myśl nie chciała wedrzeć się w jego umysł. Podszedł bliżej. Między dwoma drzewami spoczywała jedynie kupa kamieni, usypana w równy pas. Mogiła. Prosty grób jaki Rajnhold zdołał ułożyć dla swojego żółtowłosego kompana. Dziadek upadł na kolana i zaczął płakać. Nie chciał się powstrzymywać, bo to jedyna rzecz jaką mógł pokazać sobą, jak bardzo mu przykro. Tamtego dnia nie miał czasu na nic więcej, jak prosty kamienny sarkofag. Ileż jeszcze takich nieznanych grobów zalega na polskich ziemiach? Ile narodowych bohaterów pozostaje nieznanych, ile rodzin pozostaje w cieniu nieświadomości. Ilu żołnierzy, którzy bez cienia wątpliwości oddawali życie za naród, spoczywa w lasach,  bez pogrzebu, bez godnego pochowku, bez pamięci. Starzec płakał, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi.

*

Rajnhold trzymał w dłoni polską flagę, powiewającą na ciepłych podmuchach jesiennego wiatru. Podszedł do lśniącej płyty i wbił grot z narodowymi barwami tuż obok niej. Za nim czekał niemały tłum ludzi, którzy chcieli przeczytać co zdarzyło się w tym miejscu przed kilkudziesięcioma laty. Miał poczucie, że spełnił obowiązek. Czuł się szczęśliwy, pierwszy raz od wielu lat. Popatrzył jeszcze raz na zdjęcie Marka widniejące na nagrobku, po czym odwrócił się i lekkim, wolnym krokiem oddalił się w kierunku miasta.

1 komentarz:

  1. Dawno nie czytałam nic Twojego autorstwa i po przeczytaniu tego opowiadania chyba będę musiała częściej tu zaglądać ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...