poniedziałek, 25 marca 2013

Anioł.



Wigilia, 1992 rok.

 - Mamo! Mamo! – krzyczała mała Magda biegając po mieszkaniu i szukając swojej rodzicielki.
 - Tutaj słonko, w kuchni! – głos dobiegał zza lekko uchylonych białych drzwi.
Madzia niczym sprinterka wbiegła do kuchni, szybko namierzyła paciorkowatymi zielonymi oczkami mamę, wspięła się na paluszki i wyciągnęła do góry ręce z żółta książeczką.
 - Mamo, jus fiem, dziś zdecy… wałam.
Mama Magdy otrzepała dłonie z mąki i dokładnie wytarła je w ręcznik. Wzięła na ręce swoją dziewczynkę i usiadła na krześle.
 - Co konkretnego zdecydowałaś, maleńka – obdarzyła Madzie obfitym całusem w czubek głowy, po czym wzięła do ręki ową książeczkę.
 - Mamo! Jus wiem, kim chce być, jak będę duża! – zielonooka dziewczynka wpatrywała się jak zahipnotyzowana w otwartą stronę tomiku.
Mama z uśmiechem śledziła kolorowe postacie ze skrzydełkami na plecach, ubrane w białe szaty.
 - Kochanie? Chcesz być aniołkiem? – pogłaskała małą po czuprynie włosów.
 - Taaak! Mamo, ja sce! Pojdę do szkoły aniołków!
Kobieta tylko obdarzyła córkę pełnym czułości spojrzeniem i postawiła ją na ziemi – to idź pomódl się przed kolacją i poproś o to Bozie – po czym dała Madzi lekkiego klapsa w pupę.
 - Dopsze Mamusiu!
Dziewczynka śpiewając zniknęła w swoim pokoju.

Październik, 2010 roku, godz. 22:43

Magda lubiła marzyć. Ostatnio ciągle miała przebłyski wspominające jej dzieciństwo. Często zamykała się w czterech ścianach swojego umysły, powracając do czasów, kiedy jeszcze miała trzy, cztery lata. Dziś właśnie był taki dzień. Miękkie siedzenie forda wyraźnie sprzyjało jej marzycielskiej wędrówce, a pasy bezpieczeństwa nawet nie przeszkadzały tak bardzo, jak zazwyczaj. Miała przed sobą obraz domu tuż przed Bożym Narodzeniem. Ten specyficzny klimat, zapach przyprawy do pierników, i mnóstwo aniołków, małych, drewnianych, czasem pluszowych, na choince, oknach, meblach, wszędzie. Uciekła w swój świat tak bardzo, że nie dostrzegła czerwonego światła, ani tym bardziej znaku STOP. Usłyszała tylko z oddali okropny pisk opon i klakson. Obudziła się trochę za późno. Wielka maska ciężarówki wbiła się w jej mały samochód, a potem nastała tylko ciemność. Nie czuła bólu.

*

Otworzyła swoje zielone oczy. Słyszała wrzaski osób, sygnał karateki, a niebieskie światła co chwila uderzały w jej oczy. Ktoś krzyczał, pytał czy wszystko w porządku. Ruszyła nogą, ale coś ją klinowało. Musiała pomóc sobie rękoma by wydobyć je spośród zgniecionej blachy. O dziwo czuła się dobrze, nie dokuczał jej żaden ból. W rozbitym lusterku widziała tylko zarys swojej twarzy, ale ta pozbawiony była siniaków lub śladów krwi. Ktoś namiętnie ciął piłą mechaniczną bok forda. Obróciła się lekko w lewo i napotkała wybite okno.
 - Przestańcie ciąć, wyjdę przez okno! – krzyknęła do strażaka, ale ten nie reagował.
Wzruszyła lekko ramionami, ucieszona, że zaraz zaskoczy pana w czerwonym uniformie, stając obok niego bez zadraśnięcia. Najpierw przełożyła głowę, potem pomagając rękoma wyczołgała się do pasa. Z nogami poszło o wiele łatwiej, gdyż okno za sprawa wypadku, znajdowało się tuż nad jezdnią. Wstała na równe nogi, otrzepała się lekko z kurzu i pobiegła w stronę strażaka. Zauważyła, że całemu zdarzeniu przygląda się olbrzymi tłum gapiów.
 - W porządku, nic mi nie jest! Nie martwcie się! – pomachała im, jednak nikt nie zwracał na nią większej uwagi, wszyscy wpatrywali się w zniekształcone auto. Pobiegła dalej, i poklepała po ramieniu pracującego strażaka. Ten tylko odwrócił głowę, popatrzył na Magdę, po czym dalej wrócił do swojej czynności.
Zdziwiona zajściem nie czekała, obojętnie odwróciła się od całego zgiełku i wybiegła z kręgu gapiów tuż przed policyjną taśmą zabezpieczającą, którą rozwijał grubas z odznaką i orzełkiem na czapce.
Mijała po drodze wielu przechodniów, którzy szybkim krokiem dołączali do grupy, ciekawi zdarzenia. Wsadziła dłoń do kieszeni w poszukiwaniu zbawczej komórki. Musiała uprzedzić mamę, że się spóźni, uspokoić ją, że jest cała. Jednak żadnej komórki nie było. Widocznie została w fordzie. Przyspieszyła kroku, by znaleźć się jak najszybciej w domu. W sumie, to tylko parę alejek…
Zasłony w oknach były zaciągnięte, światła zgaszone. Rodzice musieli iść spać wcześniej, cóż, ufali jej. Nie raz wracała z randek po 23:00, a oni już nie robili zbędnych awantur. Nie długo kończy przecież dwadzieścia lat. To zobowiązuje. Nie chciała budzić ich dzwonkiem do drzwi, a klucze przecież utknęły w schowku samochodu. Dla pewności chwyciła klamkę i… drzwi się otworzyły.
 - Aj, jacy oni nie ostrożni – powiedziała szeptem do siebie – jeszcze by ktoś się włamał, ale to miło , że się troszczą.
Magda rozebrała swoje pantofle, i pobiegła po schodach do swojego pokoju.
Nie mogła zauważyć, że drzwi Gerdy zamknięte są na cztery spusty.

*
Obudziły ją ciepłe promienie jesiennego słońca. Uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła w swoim łóżku jak kotka. Jednak nie chciała dłużej delektować się aksamitem nowej pościeli, gdyż z dołu dochodziły jakieś wrzaski, pewnie rodzice planują już powoli kazanie, że nie pokazała się wieczorem. Wstała i zbiegła do salonu, chcąc wszystko wyjaśnić. Nagle skamieniała. Mama tonęła w objęciach taty, płakała na cały dom, a na koszuli ojca widać było dużą łzawą plamę. Zaniepokojona dziewczyna podbiegła do nich, już chciała krzyczeć, że wszystko w porządku, gdy zobaczyła grubasa z odznaką. Ten sam, który wczorajszego wieczoru wieszał taśmę na miejscu wypadku. Trzymał w ręku jakieś zdjęcia i mówił coś, że mu przykro.
 - Co się tu dzieje?! – krzyknęła zdrowo – jednak matka tylko na chwilę wyrwała się z objęć męża, i patrząc w pusty salon, rozpłakała się jeszcze bardziej.
Skołowana Magda podeszła do policjanta i wyrwała mu z ręki zdjęcia. Jej oczy robiły się coraz większe, gdy przeglądała po kolei każdą ilustrację. Znajdowała się na nich… ona sama, skrwawiona, pokaleczona. Na następnych przykryta czarnym prześcieradłem. W jej oczach zagościły łzy, rzuciła z impetem zdjęcia w przestrzeń i uciekła do łazienki.
Policjant zaczął zbierać upuszczone przez niego fotografię.

*

Siedziała naprzeciw lustra i płakała - głośno, otwarcie, nie kryjąc się. Płakała pełną piersią, wylewając hektolitry słonych łez, gdy poczuła kłujący ból w plecach. Przyćmiło ją przez moment i upadła na kolana. Nie widziała co się z nią dzieje. Coś ją rozrywało od środka. Ból przez chwilę był nie do zniesienia, chciała wrzeszczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Zemdlała.

Obudziła się przestraszona, natychmiast łapiąc się za plecy, lecz ból minął. Nie czuła żadnej dolegliwości, tylko ręką namacała coś miękkiego. Zdziwiona odwróciła się plecami i spojrzała w wielkie lustro. Już nie chciało się jej płakać. Wiedziała, że nie warto, w jeden chwili wszystko zrozumiała. Są… wyrzynają się, skrzydełka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...