Wigilia, 1992 rok.
- Mamo! Mamo! – krzyczała mała Magda biegając
po mieszkaniu i szukając swojej rodzicielki.
- Tutaj słonko, w kuchni! – głos dobiegał zza
lekko uchylonych białych drzwi.
Madzia niczym sprinterka
wbiegła do kuchni, szybko namierzyła paciorkowatymi zielonymi oczkami mamę,
wspięła się na paluszki i wyciągnęła do góry ręce z żółta książeczką.
- Mamo, jus fiem, dziś zdecy… wałam.
Mama Magdy otrzepała
dłonie z mąki i dokładnie wytarła je w ręcznik. Wzięła na ręce swoją
dziewczynkę i usiadła na krześle.
- Co konkretnego zdecydowałaś, maleńka –
obdarzyła Madzie obfitym całusem w czubek głowy, po czym wzięła do ręki ową
książeczkę.
- Mamo! Jus wiem, kim chce być, jak będę duża!
– zielonooka dziewczynka wpatrywała się jak zahipnotyzowana w otwartą stronę
tomiku.
Mama z uśmiechem śledziła
kolorowe postacie ze skrzydełkami na plecach, ubrane w białe szaty.
- Kochanie? Chcesz być aniołkiem? – pogłaskała
małą po czuprynie włosów.
- Taaak! Mamo, ja sce! Pojdę do szkoły
aniołków!
Kobieta tylko obdarzyła
córkę pełnym czułości spojrzeniem i postawiła ją na ziemi – to idź pomódl się
przed kolacją i poproś o to Bozie – po czym dała Madzi lekkiego klapsa w pupę.
- Dopsze Mamusiu!
Dziewczynka śpiewając
zniknęła w swoim pokoju.
Październik, 2010 roku, godz. 22:43
Magda lubiła marzyć.
Ostatnio ciągle miała przebłyski wspominające jej dzieciństwo. Często zamykała
się w czterech ścianach swojego umysły, powracając do czasów, kiedy jeszcze
miała trzy, cztery lata. Dziś właśnie był taki dzień. Miękkie siedzenie forda
wyraźnie sprzyjało jej marzycielskiej wędrówce, a pasy bezpieczeństwa nawet nie
przeszkadzały tak bardzo, jak zazwyczaj. Miała przed sobą obraz domu tuż przed
Bożym Narodzeniem. Ten specyficzny klimat, zapach przyprawy do pierników, i
mnóstwo aniołków, małych, drewnianych, czasem pluszowych, na choince, oknach,
meblach, wszędzie. Uciekła w swój świat tak bardzo, że nie dostrzegła
czerwonego światła, ani tym bardziej znaku STOP. Usłyszała tylko z oddali okropny
pisk opon i klakson. Obudziła się trochę za późno. Wielka maska ciężarówki
wbiła się w jej mały samochód, a potem nastała tylko ciemność. Nie czuła bólu.
*
Otworzyła swoje zielone oczy.
Słyszała wrzaski osób, sygnał karateki, a niebieskie światła co chwila uderzały
w jej oczy. Ktoś krzyczał, pytał czy wszystko w porządku. Ruszyła nogą, ale coś
ją klinowało. Musiała pomóc sobie rękoma by wydobyć je spośród zgniecionej
blachy. O dziwo czuła się dobrze, nie dokuczał jej żaden ból. W rozbitym
lusterku widziała tylko zarys swojej twarzy, ale ta pozbawiony była siniaków
lub śladów krwi. Ktoś namiętnie ciął piłą mechaniczną bok forda. Obróciła się
lekko w lewo i napotkała wybite okno.
- Przestańcie ciąć, wyjdę przez okno! –
krzyknęła do strażaka, ale ten nie reagował.
Wzruszyła lekko
ramionami, ucieszona, że zaraz zaskoczy pana w czerwonym uniformie, stając obok
niego bez zadraśnięcia. Najpierw przełożyła głowę, potem pomagając rękoma
wyczołgała się do pasa. Z nogami poszło o wiele łatwiej, gdyż okno za sprawa
wypadku, znajdowało się tuż nad jezdnią. Wstała na równe nogi, otrzepała się
lekko z kurzu i pobiegła w stronę strażaka. Zauważyła, że całemu zdarzeniu
przygląda się olbrzymi tłum gapiów.
- W porządku, nic mi nie jest! Nie martwcie
się! – pomachała im, jednak nikt nie zwracał na nią większej uwagi, wszyscy
wpatrywali się w zniekształcone auto. Pobiegła dalej, i poklepała po ramieniu
pracującego strażaka. Ten tylko odwrócił głowę, popatrzył na Magdę, po czym
dalej wrócił do swojej czynności.
Zdziwiona zajściem nie
czekała, obojętnie odwróciła się od całego zgiełku i wybiegła z kręgu gapiów
tuż przed policyjną taśmą zabezpieczającą, którą rozwijał grubas z odznaką i
orzełkiem na czapce.
Mijała po drodze wielu
przechodniów, którzy szybkim krokiem dołączali do grupy, ciekawi zdarzenia.
Wsadziła dłoń do kieszeni w poszukiwaniu zbawczej komórki. Musiała uprzedzić
mamę, że się spóźni, uspokoić ją, że jest cała. Jednak żadnej komórki nie było.
Widocznie została w fordzie. Przyspieszyła kroku, by znaleźć się jak
najszybciej w domu. W sumie, to tylko parę alejek…
Zasłony w oknach były
zaciągnięte, światła zgaszone. Rodzice musieli iść spać wcześniej, cóż, ufali
jej. Nie raz wracała z randek po 23:00, a oni już nie robili zbędnych awantur.
Nie długo kończy przecież dwadzieścia lat. To zobowiązuje. Nie chciała budzić
ich dzwonkiem do drzwi, a klucze przecież utknęły w schowku samochodu. Dla
pewności chwyciła klamkę i… drzwi się otworzyły.
- Aj, jacy oni nie ostrożni – powiedziała
szeptem do siebie – jeszcze by ktoś się włamał, ale to miło , że się troszczą.
Magda rozebrała swoje
pantofle, i pobiegła po schodach do swojego pokoju.
Nie mogła zauważyć, że
drzwi Gerdy zamknięte są na cztery spusty.
*
Obudziły ją ciepłe
promienie jesiennego słońca. Uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła w swoim
łóżku jak kotka. Jednak nie chciała dłużej delektować się aksamitem nowej
pościeli, gdyż z dołu dochodziły jakieś wrzaski, pewnie rodzice planują już
powoli kazanie, że nie pokazała się wieczorem. Wstała i zbiegła do salonu,
chcąc wszystko wyjaśnić. Nagle skamieniała. Mama tonęła w objęciach taty,
płakała na cały dom, a na koszuli ojca widać było dużą łzawą plamę.
Zaniepokojona dziewczyna podbiegła do nich, już chciała krzyczeć, że wszystko w
porządku, gdy zobaczyła grubasa z odznaką. Ten sam, który wczorajszego wieczoru
wieszał taśmę na miejscu wypadku. Trzymał w ręku jakieś zdjęcia i mówił coś, że
mu przykro.
- Co się tu dzieje?! – krzyknęła zdrowo –
jednak matka tylko na chwilę wyrwała się z objęć męża, i patrząc w pusty salon,
rozpłakała się jeszcze bardziej.
Skołowana Magda podeszła
do policjanta i wyrwała mu z ręki zdjęcia. Jej oczy robiły się coraz większe,
gdy przeglądała po kolei każdą ilustrację. Znajdowała się na nich… ona sama,
skrwawiona, pokaleczona. Na następnych przykryta czarnym prześcieradłem. W jej
oczach zagościły łzy, rzuciła z impetem zdjęcia w przestrzeń i uciekła do
łazienki.
Policjant zaczął zbierać
upuszczone przez niego fotografię.
*
Siedziała naprzeciw
lustra i płakała - głośno, otwarcie, nie kryjąc się. Płakała pełną piersią,
wylewając hektolitry słonych łez, gdy poczuła kłujący ból w plecach. Przyćmiło
ją przez moment i upadła na kolana. Nie widziała co się z nią dzieje. Coś ją
rozrywało od środka. Ból przez chwilę był nie do zniesienia, chciała wrzeszczeć,
ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Zemdlała.
Obudziła się
przestraszona, natychmiast łapiąc się za plecy, lecz ból minął. Nie czuła
żadnej dolegliwości, tylko ręką namacała coś miękkiego. Zdziwiona odwróciła się
plecami i spojrzała w wielkie lustro. Już nie chciało się jej płakać.
Wiedziała, że nie warto, w jeden chwili wszystko zrozumiała. Są… wyrzynają się,
skrzydełka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz