
Rajnhold oparł się o drzewo,
postawił koszyk z grzybami na miękkiej ściółce i zaczął spoglądać dookoła
poszukując wzrokiem jakichś znajomych elementów krajobrazu. Jednak po raz kolejny
nic mu nie świtało w pokrytej siwizną głowie. Wyjął z kieszeni haftowaną chusteczkę i wytarł spocone,
pokryte zmarszczkami czoło. Tylko
kochana Krysia potrafiła własnoręcznie tworzyć takie chusteczki – myślał. W czasie wojny, hurtowo dostarczała mu swoje
produkty, kiedy był na froncie i kiedy
siedział przy oknie z wiatrówką przy nosie. To był jej sposób na rozładowanie
nerwów. A raz, kiedy dwaj SS-mani wdarli się do ich domu, to one uratowały im
życie. Wzięli cały karton jej wyrobów, plus cały barek własnoręcznie pędzonego
bimbru. Ale cóż, inaczej nie stąpał by teraz po ziemi. Przeżegnał się na myśl,
że Krysia spoczywa już w rodzinnej mogile, po czym chwycił koszyk w rękę i
ruszył dalej. Krążył już w kółko od dobrych dwóch godzin, i dalej nie mógł znaleźć
właściwej ścieżki. Nogi zaczynały dawać o sobie znak, a szczególnie biodro,
które jak powiedział jego lekarz „starło się na proch”. Pluł sobie w twarz,
dlaczego zapuścił się aż tak daleko. Rajnhold znał rodzinne lasy jak własną
kieszeń, jednak po siedemdziesiątce zaczęły się problemy z pamięcią, i czasami
zapominał co działo się wczoraj, a z czasem po prostu w mig ginęły myśli z
przed minuty. Nie dawno padł ostateczny wyrok – Alzheimer. Trudno było z początku pogodzić się ze smutną
diagnozą, ale od starości uciec się nie da. Jedyny plus to to, że może kiedyś,
jak o wszystkim, zwyczajnie zapomni.
Przez korony drzew przedostawały się już lekko pomarańczowe promienie
słońca. Wtedy pękł całkowicie. Zza grubych binokli pociekły łzy, a starzec
pozbawiony sił i fizycznych i psychicznych osunął się po pniu brzozy i upadł na
miękki mech. Znów wyciągnął pamiątkę po Krysi i otarł twarz.
- Wiedziałem, że umrę w samotności,
ale w tym zasranym lesie, który kiedyś był jak mój drugi dom?! – krzyknął w
przestrzeń, lecz odpowiedział my tylko miarowy stukot dzięcioła. Znów przyłożył chusteczkę do oczu, po czym
oparł głowę o korę drzewa. Z bólem serca przyjmował świadomość, że minęły już
lata jego świetności. „Chłop jak dąb” mówili sąsiedzi, a co dopiero sukcesy
wojenne, gdzie podziały się tamte siły. Uciekły, bezpowrotnie. Do głowy wdarły
się wspomnienia wojenne. Kiedyś spędził w tym lesie cały tydzień, broniąc się
przed opanowaniem rodzinnej wsi. Niewyraźne wspominania wyłaniały się z mgły.
Było to przed wezwaniem na wschodni front, wtedy pierwszy raz zabił człowieka,
ale cóż, trzeba było zabijać aby samemu pozostać przy życiu. Wojna to piekło.
Westchnął głośno i właśnie wtedy usłyszał kroki. Ewidentnie ktoś kroczył, wolno ale
równomiernie, po suchym poszyciu, gdzieś za jego plecami. Szybko nałożył
zsunięte okulary na swoje miejsce i krzyknął – jest tam kto?!. Zmrużył oczy i
wpatrywał się w przestrzeń, jednak nikogo nie było widać, ani nikt nie raczył
odpowiedzieć. Nie dość, że panował już półmrok, zaczęła pojawiać się mgła.
- Tak, jeszcze tego by brakowało,
żebym zaczął odchodzić od zmysłów. – rzekł w przestrzeń. Lekko podciągnął się,
aby wyprostować bolące biodro, następnie zapiął rybacką kurtkę pod samą szyję.
Może uda się doczekać rana? Noce jesienią są zimne – mówił sobie w głowie, gdy
tuż przed nim ponownie usłyszał kroki, tym razem jakby bliższe i wyraźniejsze.
- No co jest, do jasne panienki! Nie
zacznę świrować, za nic w świecie! -
krzyknął zdenerwowany przed siebie.
- Nikt panu nie każe, generale –
rzekł ktoś tuż nad jego uchem.
Rajnhold nerwowo odwrócił głowę i napotkał przyjazną twarz młodzieńca.
Lekki czarny zarost kontrastował z bujną, wręcz żółtą czupryną wystającą spod
czapki, na której przypięty był srebrny orzełek. Mężczyzna nie kojarzył
chłopaka, ale najwidoczniej musiał to być ktoś z jego sąsiadów. Tylko oni
wiedzieli, że kiedyś dorobił się stopnia generała. Tylko co robi tutaj w środku
lasu?
- Jestem Marek - rzekł spokojnie –
mieszkam tutaj nie daleko, potrzebuje pan pomocy?
Kiedy młodzieniec kucnął naprzeciw, starzec spostrzegł, że ten ma na sobie
zielony mundur z orłem na piersi a przy pasku przypięta kaburę z pistoletem.
Skądś znał ten ubiór, jednak nie mógł dokładnie skojarzyć, gdzie go widział.
- Ach, spadłeś mi z nieba dobry
człowieku, zabłądziłem, nie mogłem znaleźć ścieżki, a teraz kiedy się ściemnia,
moje oczy już całkiem wysiadają. Mógłbyś mnie odprowadzić
do ścieżki? – w staruszku odżyły nadzieję.
- Oczywiście, że tak. To będzie dla
mnie przyjemność, jeśli się sprężymy, to powinniśmy dojść przed zachodem
słońca.
- Wielkie dzięki Marku. A tak swoją
drogą, to jesteś nowym leśniczym? – spytał zaciekawiony mundurem Rajnhold.
- Leśniczym? Generale, ja nie… nie
jestem leśniczym. Kiedyś chciałem nim być, ale wojna pokrzyżowała moje plany –
rzekł ze smutnym uśmiechem.
- Wojna? Synku, ile to już lat
minęło, jaka wojna? Ach.. – teraz zrozumiał – pewnie do tego Iraku cie wezwali,
co? Gnidy jedne, o własny kraj troszczyć się powinni, a nie na kraniec świata…
walczyć o nie swoje rację.
- Lepiej już chodźmy Generale, zmrok
jesienią przychodzi szybko.
- Marku, przestań z tym generałem. I
tak teraz nic mi z tego nie przyjdzie. Mów mi dziadku.
- Ale ja bym nie mógł… Gener…
- Mówiłem coś?! – wciął się staruszek
– Jeśli powiedziałem dziadku, to ma być dziadku – lekko uśmiechnął się
pokazując ostatnie zęby górnej szczęki, bo dolna od lat była ich pozbawiona.
- Dobrze, rozkaz przyjęty –
młodzieniec zasalutował przed mężczyzną.
- Daj spokój z tą szopką. Bądź tak
miły i zabierz mnie na skraj lasu, muszę jeszcze rozpalić w piecu.
- Robi się! – Marek pomógł wstać dziadkowi
i wziął do ręki jego koszyk z grzybami.
Objął czule jego szyję i powolnymi krokami poszli przed siebie.
Szli już dobre dziesięć minut, a suche gałązki pod ich stopami przyjemnie
trzaskały. Wiatr prawie ustał, tylko lekko kołysał pojedynczymi liśćmi, co w
połączeniu ze śpiewam ptaków tworzyło istny koncert. Rajnhold uwielbiał
wsłuchiwać się w szum lasu. Zawsze z Krysią chadzali ścieżkami, zgadując jaki
ptak aktualnie daje o sobie znać. Tęsknił za nią, nie dawał tego po sobie
poznać, ale cholernie mu jej brakowało. Zresztą tak samo jak wojennych
przyjaciół. Każdy wie, że wojna nie tylko brutalnie dzieli poglądy, ale spaja w
jedną całość ludzkie serca rodaków. Czasem, gdy siedział sam w chacie, dużo
myślał o tamtych czasach. Jak Antek uratował mu życie, a potem on odwdzięczył
się tym samym. Nie chwalił się swoimi osiągnięciami, bo wiedział, że ludzie we
wsi wezmą to za bujdy. Nie wiedzieli tak naprawdę, co to znaczy znaleźć się w
środku latających pocisków. Nie raz mógł mówić o cudzie. Przyzwyczaił się
jednak do skromności, do tego, że w dzisiejszych czasach dawne zasługi nie
znaczą nic. Mało kto pamięta o prawdziwych żołnierzach. Młodzież nie zdaje
sobie sprawy, że to właśnie tacy zwykli ludzie wywalczyli dla nich wolność.
Zwykli rzecz jasna w ich mniemaniu.
Rozmyślania pochłonęły staruszka tak bardzo, że prawie zapomniał o
doskwierającej nodze. Marek szedł w ciszy, omijając na ich drodze większe
krzewy.
- Skąd tak dobrze znasz las? –
spytał aby przerwać ciszę.
- Spędziłem w nim bardzo dużo czasu.
Mieszkam nieopodal, więc z braku jakichkolwiek zajęć często spaceruje –
uśmiechnął się szczerze – to jedyna forma rozrywki.
- Naprawdę? Nie wiedziałem że obok zagajnika
są jakieś domki. Przecież tutaj ciągną się hektary pól zanim napotka się ścianę lasu.
- Mój dom znajduję się trochę w
głębi, między dwoma wielkimi sosnami. W gruncie rzeczy, nie przyszedłem ci
tylko pomóc…
- Hm. A czego oczekujesz? –
zaciekawił się dziadek, wyciągając przy okazji chusteczkę, by otrzeć czoło.
- Miałbym prośbę, związaną z moim…
domem. Chciałbym abyś coś naprawił.
- Chłopcze, mam osiemdziesiątkę na
karku, sądzisz, że mam siły? – zaśmiał się miło Rajnhold.
- Tak, biorę to pod uwagę generale…
to znaczy dziadku – poprawił się – To drobiazg, jednak sam nie mogę go
naprawić. Byłby dziadek tak miły?
- No cóż, skoro sądzisz, że dam
radę. Muszę jakoś ci się odwdzięczyć.
- A więc umowa stoi. – młodzieniec
ewidentnie rozweselony, lekko przyspieszył kroku.
Wie dziadek, miejsce… gdzie mieszkam, jest już stare, a sądzę, że zasługuje
na szacunek.
- Wszystko zasługuje na szacunek
Marku, o wszystko trzeba dbać. A zdradzisz mi szczegóły, co dokładnie mam
zrobić?
- Zobaczysz na miejscu, może wtedy
też przypomni ci się kilka szczegółów.
Rajnhold troszkę się zdziwił, ale nie chciał wdawać się już w dyskusję, bo
z pomiędzy drzew wyłaniała się polana.
- Już prawie jesteśmy. Pójdziesz
wzdłuż polany dziadku, tym wydeptanym szlakiem, a potem trafisz na ścieżkę do
wioski.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem horyzont i zobaczył wieże kościoła, oraz dachy
kilku budynków.
- No to już jestem w domu, kojarzę
to miejsce, tak, już kiedyś tutaj byłem… Kiedy to się działo…
I nagle wszystko wróciło. Mgła niepamięci w ułamku sekundy rozproszyła się,
otwierając wrota do lat młodości. Teraz zrozumiał, i co ważniejsze przypomniał
sobie, co kiedyś stało się w tym miejscu. W czterdziestym pierwszym roku stał
między dwoma sosnami
wraz z… Markiem, jego młodszym sąsiadem. Byli druhami z jednostki, czatowali
tutaj na budce myśliwskiej, z dwoma karabinami snajperskimi. Dziadek spojrzał
na pozostałości drewnianego masztu rozciągnięto pomiędzy dwoma iglakami. Mieli
wyprzedzać zagrożenie, alarmować o nadchodzących wojskach. To wtedy właśnie wkroczyli
Niemcy. Strzał padł z nienacka, trafił wprost w pierś Marka. Rajnhold odwrócił
się oszołomiony ale chłopaka już nie było. Chciał zwyczajnie zrozumieć, co
przed chwilą zaszło, jednak żadna racjonalna myśl nie chciała wedrzeć się w
jego umysł. Podszedł bliżej. Między dwoma drzewami spoczywała jedynie kupa
kamieni, usypana w równy pas. Mogiła. Prosty grób jaki Rajnhold zdołał ułożyć
dla swojego żółtowłosego kompana. Dziadek upadł na kolana i zaczął płakać. Nie
chciał się powstrzymywać, bo to jedyna rzecz jaką mógł pokazać sobą, jak bardzo
mu przykro. Tamtego dnia nie miał czasu na nic więcej, jak prosty kamienny
sarkofag. Ileż jeszcze takich nieznanych grobów zalega na polskich ziemiach?
Ile narodowych bohaterów pozostaje nieznanych, ile rodzin pozostaje w cieniu
nieświadomości. Ilu żołnierzy, którzy bez cienia wątpliwości oddawali życie za
naród, spoczywa w lasach, bez pogrzebu,
bez godnego pochowku, bez pamięci. Starzec płakał, a słońce powoli chyliło się
ku zachodowi.
*
Rajnhold trzymał w dłoni polską flagę, powiewającą na ciepłych podmuchach
jesiennego wiatru. Podszedł do lśniącej płyty i wbił grot z narodowymi barwami
tuż obok niej. Za nim czekał niemały tłum ludzi, którzy chcieli przeczytać co
zdarzyło się w tym miejscu przed kilkudziesięcioma laty. Miał poczucie, że
spełnił obowiązek. Czuł się szczęśliwy, pierwszy raz od wielu lat. Popatrzył
jeszcze raz na zdjęcie Marka widniejące na nagrobku, po czym odwrócił się i
lekkim, wolnym krokiem oddalił się w kierunku miasta.