poniedziałek, 3 czerwca 2013

Marcin Mortka - Karaibska krucjata. Płonący Union Jack

Marcin Mortka - Karaibska krucjata. Płonący Union Jack

Marcin Mortka - Urodził się 5 kwietnia 1976 roku w Poznaniu, który stał się pierwszą miłością jego życia. Kolejne spotykał stopniowo, a były to: muzyka rockowa i metalowa,mistyka Skandynawii, epoka wielkich żaglowców, aż wreszcie pisarstwo. Pasjonat ciszy i spokoju, strażnik ogniska domowego, poszukiwacz nieprzetartych szlaków pośród puszcz i jezior, co stało się kolejną miłością jego życia.

William O' Connor był niegdyś kapitanem angielskiej fregaty. Za dezercje z HMS "Mercury" został jednak skazany na śmierć, razem ze swoimi towarzyszami. Niemniej mężczyźnie udaje się uniknąć wymierzenia kary, bezczelnie kradnąc hiszpański HMS 'Santa Maria Magdalena". Tym samym O'Connor staje się wrogiem publicznym ( a raczej chciało by się powiedzieć morskim ) numer jeden. Ma na pieńku zarówna z Anglikami jak i Hiszpanami. Nie opuszcza go jedynie dzielna i lojalna załoga, która nota bene składa się z bezrobotnych osiłków, byłych marynarzy, którzy mają na swoim koncie wyroki i występki wobec prawa. Na ich drodze, czasami pod podstępną przykrywką, stają piraci. Jak to bywało na XVI wiecznych Karaibach, bohaterowie będą musieli stoczyć liczne morskie walki. Nie obejdzie się także bez wzdychać do kobiet, i to w dodatku bardzo wysoko postawionych. Ale nie od dziś wiadomo, że płeć piękna nie raz wywoływała wojny na skale światową. I tak oto cała załoga O'Connora będzie musiała sama stać się korsarzami, by przeżyć w brutalnym świecie morskiej żeglugi oraz zapomnianych przez Boga portach.


Muszę powiedzieć, że Karaibska Krucjata jest pierwszą książką Mortki, którą mam okazję czytać. Wcześniej wiele słyszałem o samym autorze i spotykały mnie bardzo pozytywne recenzję jego dzieł. W sumie mogę powiedzieć, że absolutnie się nie myliłem. Wcześniej miałem styczność z tego typu literaturą, a to za sprawą Jacka Komudy i jego Galeonów Wojny. W tym przypadku jednak lektura mnie nie zaciekawiła, znudziły mnie opisy, a sama fabuła także jak dla mnie była za bardzo skrupulatna, bym mógł lekko przebrnąć przez książkę - a takie miałem na początku założenie. Sięgając zatem po pierwszą część  - Płonący Union Jack, byłem między młotem a kowadłem. Na szczęście, jak wspomniałem, książka w moim guście wyszła całkiem ok!


Trzeba przyznać, że akcja na prawdę toczy się szybko i ciekawie. Bohaterowie często wpadają z deszczu pod rynnę, ciągle coś się dzieje, nie ma miejsca na zwolnienie fabuły. Mamy do czynienia z bitwami, opisami portów, bogatym fregatowym językiem. Właśnie to buduje niesamowity klimat powieści typowo morskiej, podczas czytania czujemy bardzo dobrze aurę tamtejszych czasów, co jest wielkim plusem. Lubię powieści które właśnie nie są bezbarwne, które posiadają charakter. Jedyne, czego mi zabrakło w książce to brak pożądanej fantastyki. Może i czasem mamy styczność ze światem nadprzyrodzony, ale jak dla mnie, wolał bym tego zdecydowanie więcej!




Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data/Miejsce wydania: Lublin 2011
Ilość stron: 422
Cykl: Asy polskiej fantastyki
Ocena: 6/10




3 komentarze:

  1. Na tą recenzję czekałam :)
    O Mortce też wiele pozytywnych opinii słyszałam i sama mam w planach wyrobienie własnej, jeszcze w tym miesiącu, za sprawą "Listów lorda Bathursta" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! To chyba podobny klimat do Krucjaty, co nie? Czekam z niecierpliwością na wiedźmową ocenę!:)

      Usuń
    2. Tak, klimat podobny, z solą na ustach i wiatrem we włosach ;) Ale najpierw! "Szubienicznik" ;)
      A tak w ogóle, jeśli lubisz morskie opowieści i Jacka Komudę, to polecam zbiór opowiadań "Czarna bandera". Jak dla mnie rewelacja :) Tak się składa, że dzięki lekturze tej książki udało mi się wygrać w konkursie patronackim wspomniane we wcześniejszym komentarzu "Listy..." ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...