A dzisiaj może nie książkowo, ale przecież na samym wstępie ostrzegałem, że strona ta będzie także miejscem ucieczki moich dziwacznych przemyśleń. Może nie za często, bo do tego zabiegu zazwyczaj wykorzystuje photobloga, lecz jakoś tak, ni z gruchy ni z pietruchy, dzisiaj w Bohaterach Wymyślonych.
A wszystko zaczęło się od nudnego dnia, braku zajęć i nadmiernego marnowania cennego wzroku na szklany ekran laptopa. Jak to bywa właśnie w takie dni muzyka staje się dla mnie głównym lekarstwem, w dodatku wielokrotnie sprawdzonym. Niesamowitym zjawiskiem są piosenki. Ale to chyba wie każdy. Niemniej powiedzieć chciałem o tym, że właśnie muzyka, podobnie jak zapachy czy smaki, wywołuje w nas czasem taki błogi stan powrotu przeszłych wspomnień czy doświadczeń. Pamiętam, że od zawsze praktycznie przywiązywałem dużą wartość do słuchania moich ulubionych wykonawców...wszędzie. Słuchawki pakowałem do torby jako pierwsze, tuż przed zeszytami, podręcznikami i piórnikiem. Oczywiście opłaciło mi się to tym, że teraz, włączając w odtwarzaczu piosenkę happysad - długa droga w dół powróciłem do mych gimnazjalnych wspomnień z niemałą fascynacją. Ach, co to były za czasy! Katowałem się ta piosenką jeszcze przez kilka dni, po tym jak nie wyszło mi z Odlotową Dorotą ( zbieżność pseudonimu z piosenką Pidżamy Porno absolutnie nie jest przypadkowa ). Te wszystkie dni, kiedy wzdychałem do jej czarnych włosów i undergroudnowego stylu ubierania powróciły w oka mgnieniu. A i łezka w oku kręci się, kiedy przypomnę sobie samotny powrót autobusem, po dramatycznych przeżyciach ( Ups, nie kocha mnie! ) w pewien jesienny wieczór. Drugim takim reliktem tamtych chwil, a właściwie trzecim, wliczając wspomnianą Pidżamę, jest Kazimierz Wierzyński i ... Grabaż, tym razem w wydaniu Strachowym. Te piosenki są tak smutno aktualne i jednocześnie nadal ważne w moim życiu, że trudno nie wierzyć w to, że muzyka jest tylko dźwiękiem i tekstem. To przecież czysty artystyczny twór, sztuka i zajebiście trudna umiejętność.
Mój drugi raz miałem z pokochaną od ...zawsze Metallicą. Nie jestem zwolennikiem gier komputerowych, a mój dorobek zamyka się na dwóch pozycjach, które w sumie i tak widnieją jako kultowe. Chodzi mi o Quake 3 Arena i GTA2. Jakość szczególnie nie powala, ale ja męczyłem te dwa zabijacze bardzo długo, nawet wtedy, kiedy minęła era dyskietek. Mniej więcej. Aj, pierwsze zabijanie ludzi gdy w tle rozbrzmiewa Ride The Lighting. Ta scena i emocje wynikające z za wczesnym pochłonięciem małego Marka przez brutalną grę sprawiły, że uczucia ekstazy i radości zawsze będą kojarzyły mi się z momentem odpalenia ów piosenki. Później oczywiście były jeszcze jakieś małe epizody, ale przecież nic tak nie budzi wewnętrznych rozdarć jak właśnie miłosne porażki. Happysad zaczął a kończy The Luminers i ich Hey Ho, które w sumie bezpośrednio absolutnie nie jest związane z moim ostatnim, smutno zakończonym związkiem, ale cholernie kojarzy mi się z osobą, która jest dla mnie ważna wciąż i wciąż.
Piękna ta muzyka ale i wstrętna. Podbudowująca, jak Hej Chłopcze przy szkolnym "odludkowaniu", motywująca jak Piosenki o miłości ale też raniąca bardzo, w postaci Leszka Żukowskiego dla przykładu, który powoduje nagły przypływ smutnych życiowych rozkmin. Ale chyba całe życie jest właśnie rozsiane takim kolarzem sytuacji, bo przecież jak mówi stare dobre przysłowie - raz na wozie, raz pod wozem.
Abstrahując od niebanalnego tekstu, to zadziwił mnie fakt ,dlaczego w ogóle kanapek do szkoły nie brałeś :O, chociaż z drugiej strony jak to mówi znany nam wszystkim śmiertelnikom : Najmniej przydatny przedmiot w szkole to.....Kanapka ;P.
OdpowiedzUsuń