Umieram.
Pokryte pomarańczowymi plamami ciało dziwnie piecze i ściąga, jakby cała
skóra była jedynie niewygodnym, zimowym płaszczem. Leże w ruinach mojego
dawnego mieszkania. Zburzona ściana frontowa otwiera dla mnie okno na ten
dziwny, nowy świat. Od dawna nie jestem w stanie się ruszyć, zdrętwiałe
kończyny odmówiły posłuszeństwa kilka dni temu. Spierzchnięte usta dotkliwie
pękają, lecz już nie sączy się z nich krew. Wędruje jedynie myślami, powracając
do Zabrza sprzed wybuchu wojny atomowej. Przymykam powieki a wyobraźnia
automatycznie ładuje mi się przed oczyma kalejdoskop wspomnień. Klatka po
klatce zwiedzam piękne polskie miasto, w którym miałem przyjemność obcować
przez czterdzieści lat. Czuje wręcz zapach świeżego, jesiennego powietrza, woń
skoszonej właśnie trawy, szum kolorowych liści pod stopami… Wszystko zniknęło.
Otwieram zaropiałe oczy i widzę świat niczym przez szarobure okulary. Wszelkie
kolory ustąpiły miejsca wiecznemu mrokowi. Zburzone budynki straszą, rzucając
demoniczne, poszarpane cienie. Metalowe części, pozostałości rusztowań
przebijają ich betonową skórę, powoli krusząc się od zabójczej rdzy. Czasami
poruszane silnymi podmuchami wiatru
wydają z siebie skrzekliwe dźwięki, niczym agonalne wołanie o ulgę w cierpieniu.
Pozbawione liści drzewa stoją martwe, powoli gnijąc od środka. Przybierają czasami
ludzkie kształty, nienaturalnie wyginają się w każdą stronę świata. Czasem
widzę w nich diabelskie sylwetki, szydzące z mojej na wpół żywej osoby. Leżę
niczym szmaciana kukła, niezdolny do niczego. Szare chmury atomowego pyłu
zasłoniły słońce, które tylko czasami przedziera się przez gęstą warstwę oparów
i częstuje upiornymi cieniami, umykającymi na tynkach starych Zabrzańskich
kamienic.
Gdzie jestem? Może to nie umarła moja Polska, ale ja? Może
postapokaliptyczna sceneria jest po prostu codziennością czeluści piekieł.
Skazany na wieczne potępienie z każdym oddechem oddaje resztki duszy, czy to
może być prawda? Ból rozdziera wnętrze mojego ciała. Żołądek drastycznie prosi
się o jakikolwiek pokarm, dotkliwie palący przełyk pragnie tylko kropli
zbawiennej wody. Mój język - suchy na wiór, nie jest w stanie wydobyć głośno
żadnych słów. Spoglądam ukratkiem na moje ręce, pełne dziwacznych, sinawych
tworów. Wyglądam bardziej jak wysuszona w upale jaszczurka, czuje jak skóra
sztywnieje z każdą chwilą i pęka w miejscach zgięć. Umieram.
Przed moimi oczami nagle pojawia się mgła. Świat dziwnie się rozmazuje,
kształty załamują się, kręcą, wprawiają w ruch. Czy to koniec? Czy to ostatnie
chwilę mojego marnego żywota w tej pozbawionej Boga krainie? Dochodzi do mnie
dziwny dźwięk, miarowy stukot. W wyburzonym otworze mej kryjówki pojawia się
nikły cień. Rośnie powoli w rytm coraz głośniejszych kroków. Czarna sylwetka,
która z początku mogła by wydawać się ludzką, zmienia się diametralnie. Postać
rozpościera przede mną swoje skrzydła, czuje wręcz na policzkach ich delikatny powiew.
Zaropiałe oczy nie pozwalają mi w pełni zobaczyć twarzy nieznajomego. Czuje na
sobie jego wzrok, w dziwny sposób niesie spokój i ukojenie. Ból jakby na
zawołanie umknął gdzieś daleko. Potężna sylwetka prawie w całości zasłania
wejście – jedyne źródło jasności. Czuje jak ogarnia mnie mrok. Tajemniczą
postać dzieli ode mnie zaledwie krok. Wyczuwam jej ciężki, równomierny oddech.
Kim jesteś?! – chce krzyknąć, lecz z gardła wydobywa się jedynie kaleczny,
rozpaczliwy jęk. Schyla się nade mną, dotyka mojej twarzy. Jej ręce są
przyjemnie miękkie i ciepłe. Wznoszę się. Czuje, że nie należę już do mojego
ciała, w jednym momencie zyskuje na nowo siłę. Zesztywnienia kończyn puszczają,
pozwalając na wszelki ruch. Umykam gdzieś w górę, spoglądając na wszystko z
lotu ptaka. Widzę w całości zgliszcza atomowego pobojowiska, wynik ludzkiej
głupoty i chciwości. Widzę straszliwie zdeformowane sylwetki rodaków, czuje ich
żal i wołanie o zakończenie męk. Łza powoli cieknie mi po policzku. Odchodzę.
Umarłem.
[Szort wziął udział w konkursie na portalu Szortal.pl - bez wyróżnienia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz